środa, 10 lutego 2016

Up to date


Ojej, dzień dobry!
Zastanawiające, że akurat w Środę Popielcową objawiam się w zakurzonej przestrzeni blogowej. Pewnie Państwa zdaniem powinnam wysypać sobie na łepetynę z pół wiadra popiołu, ale ja mam, proszę Państwa, wiele naprawdę bardzo solidnych usprawiedliwień. Na przykład, jak już się zapewne Państwo domyślają, zostałam matką. Przy okazji zdążyłam zostać żoną, człowiekiem z grzywką, człowiekiem, który od roku i dwóch miesięcy nie był w pracy, a mimo to zarabia pieniądze (wydaje, niestety, również), człowiekiem  w nowych rolach społecznych, dorosłym, odpowiedzialnym i strasznie zajętym strasznie małym człowiekiem, także sami Państwo rozumią, że czasu na blogowanie mogło zabraknąć.

Do paszportu trzeba mi było wpisać imiona i nazwiska długie na 35 znaków, żebyśmy się z Panem Mężem mogli w końcu wypuścić w jakiś świat szeroki, bo ostatnio wspominana Kolumbia nie doszła do skutku (ze względu na kiełkującą fasolę, ale chyba była o tym mowa), przez co siedzimy w Polszy już równe dwa lata. Jest to sprzeczne z naturą i złe dla głowy, dlatego porzucamy dziecię (a w zasadzie podrzucamy dziecię dziadkom stęsknionym) i lecimy za morza i oceany. Radość. Szczęście. Nie mogę się doczekać. Oraz. Borze, jak ja sobie w ogóle wyobrażam rozstanie z tym małym gościem?! (nie wyobrażam).

Bo dziecię, proszę Państwa, jest strasznie super.

Pełza jak syrena nie używając w ogóle nóg, ale mimo to przemieszcza się sprawnie. Pakuje do paszczy wszystko co napotka na swej drodze, oraz to, co na przykład po prostu mija czyli fugi, progi, nogi krzeseł i inne równie apetyczne obiekty. Zdumienie moje nie ma granic. Poza tym ma niebieskie oczy, a ja dyski po prostu pękające od zdjęć. Przecudownie pachnie. Nie ma w ogóle instynktu samozachowawczego i spadłby ze wszystkiego, gdyby mu tylko pozwolić (spaść potrafi nawet z bezpiecznego na pierwszy rzut okaz półcentymetrowej wysokości chodniczka w łazience). Gada, śpi w poprzek, je wszystko poza burakami czerwonymi i kocham go tak, że prawdopodobnie albo go kiedyś zjem, albo pęknę.  

Zatem gdybym się znowu nie odzywała lata całe, to znaczy że albo zjadłam i siedzę, albo pękłam i leżę (w grobowcu rodzinnym), albo nadal jestem tak obrzydliwie szczęśliwa, że aż żal pisać.

EDIT.

Jedno tylko narusza moje szczęście niepojęte. Otóż, jestem głęboko nieszczęśliwa z okazji nowych władz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Jestem tak niezadowolona, że odmówiłam oglądania wiadomości i kupowania Polityki. Nie mam nic przeciwko Polityce, mam natomiast wiele przeciwko polityce o której w Polityce się pisze. Wolę po prostu unikać i się nie denerwować, co i tak jest niemożliwe, bo musiałabym porzucić wszystkie media, a i tak ktoś by mi coś doniósł i musiałabym się zdenerwować bardziej, bo jednak codzienna minimalna dawka ma lekkie działanie znieczulające. Jest to sytuacja ze wszech miar irytująca i nierozwiązywalna.

Rozmawialiśmy ostatnio z Panem Mężem o emigracji. Nie to żebyśmy chcieli, ale ustaliliśmy że MOŻEMY bez większego trudu i nie zawahamy się gdybyśmy musieli znosić coś co niekoniecznie chcielibyśmy znosić. 

2 komentarze:

Kot Pik pisze...

Po pierwsze, służę wiadrem popiołu, bo posypane faktycznie byłoby tutaj stosownym zachowaniem.
Po wtóre, gratulacje i wszystkie inne :)
Po drugie wtóre, ale ze ślub? :P
A po ostatecznie - nie migrujcie, opuszczenie Polski przez gorszy sort jest właśnie tym, czego ta władza che i życzy, więc tym bardziej nie należy tegoż spełniać :)

Caerme pisze...

Dziękujemy ;) A ślubowanie czasami po prostu się opłaca ;)

Dobra, wyemigrujemy na chwilę, a potem wrócimy demonstrować!

Prześlij komentarz