Ojej, dzień dobry!
Zastanawiające, że akurat w Środę Popielcową objawiam się w
zakurzonej przestrzeni blogowej. Pewnie Państwa zdaniem powinnam wysypać sobie
na łepetynę z pół wiadra popiołu, ale ja mam, proszę Państwa, wiele naprawdę bardzo
solidnych usprawiedliwień. Na przykład, jak już się zapewne Państwo domyślają,
zostałam matką. Przy okazji zdążyłam zostać żoną, człowiekiem z grzywką,
człowiekiem, który od roku i dwóch miesięcy nie był w pracy, a mimo to zarabia
pieniądze (wydaje, niestety, również), człowiekiem w nowych rolach społecznych, dorosłym, odpowiedzialnym i strasznie zajętym strasznie małym człowiekiem, także sami Państwo rozumią, że czasu na blogowanie mogło zabraknąć.
Do paszportu trzeba mi było wpisać imiona i nazwiska długie
na 35 znaków, żebyśmy się z Panem Mężem mogli w końcu wypuścić w jakiś świat
szeroki, bo ostatnio wspominana Kolumbia nie doszła do skutku (ze względu na
kiełkującą fasolę, ale chyba była o tym mowa), przez co siedzimy w Polszy już równe
dwa lata. Jest to sprzeczne z naturą i złe dla głowy, dlatego porzucamy dziecię
(a w zasadzie podrzucamy dziecię dziadkom stęsknionym) i lecimy za morza i
oceany. Radość. Szczęście. Nie mogę się doczekać. Oraz. Borze, jak ja sobie w
ogóle wyobrażam rozstanie z tym małym gościem?! (nie wyobrażam).
Bo dziecię, proszę Państwa, jest strasznie super.
Pełza jak syrena nie używając w ogóle nóg, ale mimo to przemieszcza
się sprawnie. Pakuje do paszczy wszystko co napotka na swej drodze, oraz to, co
na przykład po prostu mija czyli fugi, progi, nogi krzeseł i inne równie
apetyczne obiekty. Zdumienie moje nie ma granic. Poza tym ma niebieskie oczy, a
ja dyski po prostu pękające od zdjęć. Przecudownie pachnie. Nie ma w ogóle
instynktu samozachowawczego i spadłby ze wszystkiego, gdyby mu tylko pozwolić
(spaść potrafi nawet z bezpiecznego na pierwszy rzut okaz półcentymetrowej
wysokości chodniczka w łazience). Gada, śpi w poprzek, je wszystko poza
burakami czerwonymi i kocham go tak, że prawdopodobnie albo go kiedyś zjem,
albo pęknę.
Zatem gdybym się znowu nie odzywała lata całe, to znaczy że
albo zjadłam i siedzę, albo pękłam i leżę (w grobowcu rodzinnym), albo nadal
jestem tak obrzydliwie szczęśliwa, że aż żal pisać.
EDIT.
Jedno tylko narusza moje szczęście niepojęte. Otóż, jestem
głęboko nieszczęśliwa z okazji nowych władz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
Jestem tak niezadowolona, że odmówiłam oglądania wiadomości i kupowania
Polityki. Nie mam nic przeciwko Polityce, mam natomiast wiele przeciwko
polityce o której w Polityce się pisze. Wolę po prostu unikać i się nie
denerwować, co i tak jest niemożliwe, bo musiałabym porzucić wszystkie media, a
i tak ktoś by mi coś doniósł i musiałabym się zdenerwować bardziej, bo jednak codzienna minimalna dawka ma lekkie działanie znieczulające. Jest to sytuacja ze
wszech miar irytująca i nierozwiązywalna.
Rozmawialiśmy ostatnio z Panem Mężem o emigracji. Nie to
żebyśmy chcieli, ale ustaliliśmy że MOŻEMY bez większego trudu i nie zawahamy
się gdybyśmy musieli znosić coś co niekoniecznie chcielibyśmy znosić.
2 komentarze:
Po pierwsze, służę wiadrem popiołu, bo posypane faktycznie byłoby tutaj stosownym zachowaniem.
Po wtóre, gratulacje i wszystkie inne :)
Po drugie wtóre, ale ze ślub? :P
A po ostatecznie - nie migrujcie, opuszczenie Polski przez gorszy sort jest właśnie tym, czego ta władza che i życzy, więc tym bardziej nie należy tegoż spełniać :)
Dziękujemy ;) A ślubowanie czasami po prostu się opłaca ;)
Dobra, wyemigrujemy na chwilę, a potem wrócimy demonstrować!
Prześlij komentarz