Dzień dobry.
Jest regułą, że piszę, gdy oblepia
mnie zło tego świta, a że prawie w ogóle mnie nie oblepia to nie
piszę, logiczne.
Bo i po co miałabym pisać?
Że jest po prostu do mdłości
zajebiście, że doskonale, że latam sobie w obłoczkach różowych
i błękitnych, tarzam się w gęsim puchu, jem lody i wybucham
głośnym śmiechem jakbym miała znowu lat dwanaście i pół?
Nie powiem, dręczą mnie różne
rzeczy zewnętrzne. Martwię się na przykład dokąd ten kraj
zmierza i że przechyli się ku upadkowi albo że będzie wojna,
najpewniej religijna, albo że ktoś zachoruje, będzie miał
wypadek, o różne rzeczy się martwię, że Jarosław K. obejmie
władzę, a Korwin M. zostanie dyktatorem w Brukseli. Zastanawiam się
nawet czasem jak żyć i dlaczego znowu nie wyciągnęłam ładowarki
z kontaktu, przez co jestem w ogóle nie eko. Martwię się o
bezbronne foki, małe puchate bezdomne kotki, ginące gatunki roślin
oraz o to, że ludzie za nic nie chcą żyć w miłości i pokoju
bez wtrącania się w sprawy swych bliźnich. Martwię się o rakiety
w Izraelu i epidemie eboli w Gwinei, martwię się o mamę i tatę
oraz inne bliskie mi środowiska ludzkie. Bardzo mam dużo zmartwień
ogólnie rzecz biorąc, ale nie one są kluczowe.
Definitywnie jest to okres w moim życiu
kiedy mam poczucie zrekompensowania mi przez los lat udręk,
rozterek, braku wiary, nadziei, a nawet miłości oraz wszystkich
innych pozostałych walących się na głowę nieszczęść całego
świata. Chwilowo mam wszystko łącznie z cnotą długich paznokci i
wygładzonych zmarszczek (a ponoć się nie cofają - jak nie cofają
skoro przecież widzę!).
Z drugiej strony - no bez przesady,
nadal nie mam dziecka, dobrze płatnej pracy ani dyplomu (jeszcze
cztery dni), sprawnej ręki, a i samochodu sprawnego też już od
kilku miesięcy nie mam bo się nie mogę zebrać, nie mam także
żadnego biletu do jakiegoś dalekiego raju, ale nie są to braki
nadmiernie obciążające sumienie, nie mącą spokojnej wody w
stawie (choć może właśnie powinny).
Leżę. Tłusta i nakarmiona szczęściem
niepojętem.
I nawet gdy nastaje taki dzień jak
dziś, że siedzę i puszczam parę nozdrzami, mam przekrwione oczy,
jadowite kły, pazury i broń ostrą w pogotowiu, gdy
najprawdopodobniej zabiję pierwszą osobę, która stanie na mojej
drodze w nieodpowiedniej pozie. Zabiję, przysięgam. Albo się
rozpłaczę. Gdy muszę użyc bloga dla ratowania świata. To i tak
nie mogę nie przyznać przed sobą, że doprawdy doskonale to
wszystko poukładało się samo.
A w nagrodę pojedziemy sobie w Tatry i
na Podkarpacie na urlop tygodniowy i będziemy buszować pomiędzy
kleszczami, niedźwiedziami, od rana do zmroku na przyrodzie.
4 komentarze:
Pierwsze zdanie, które skoczyło mi do oczu z tej notki to "Chwilowo mam wszystko łącznie z cnotą".
I już zacząłem się zastanawiać, co to za nowiny, ale widzę, że jednak wciąż tęczowa nuda ;)
Smutne, nie? ;)
Dawaj kocie pisanie! ;)
Jakie pisanie? ;)
Ja jak Kot przeczytałam. My z Kotem to jak bliźniątka, juz jakiś czas temu zauwazyłam :).
No, dobra, jak nie piszesz, bo ci tęczowo, to przynajmniej jest usprawiedliwienie, ktore mozna polubić :). Tylko zyczyć sobie, byś jednak pisała to tak jakby nietaktownie :D...
Prześlij komentarz