Ależ. Przyznam się niechętnie, że i
ja powróciłam. Nawet miało to miejsce jakiś czas temu, ale umysł
nadal nie doszedł do siebie, protestuje i odmawia przyjęcia do
wiadomości, że pozostać mu przyjdzie w listopadzie i grudniu
przynajmniej do końca roku.
Odmawiam.
Wyjeżdżam
Wracam.
Tym bardziej, że rzeczywistość nie
rozpieszcza, oj nie. Pogoda, jaka jest, każdy widzi. Jako zajawkę
otrzymaliśmy nieudaną próbę lądowania w Krakowie, zakończoną
nieco stresującym lądowaniem w Katowicach (przy czym należy się
cieszyć, że nie w Berlinie), a potem to już tylko gorzej i życie
nagle zaczęło się dzielić na to do wyjazdu i po wyjeździe. Część
pierwsza wydaje mi się cudem i doskonałością, czego zupełnie nie
da się powiedzieć o części drugiej.
Bo to jednak tak jest, że ruch wymaga
innego spojrzenia i pokazuje jak w szkle powiększającym rzeczy,
których przy normalnym oświetleniu po prostu nie widać.
Borykam się.
Z sześcioma tysiącami zdjęć (plus
tym, co przychodzi w codziennych, zgrabnych paczuszkach drogą
elektroniczną).
Z nawałem wspomnień, przez które nie
śpię nocami jak człowiek tylko błąkam się po zakamarkach,
świątyniach i Mieście.
Z bólem gardła i cudownym pytaniem
„Jak było” [sic!].
Z nienapisaną
notką/notkami/reportażem/ książką?
Z poniedziałkiem, wtorkiem, środą.
Z nieodpowiedzialnością, głupotą i
cudzą, wredną przeszłością.
Nie borykam się natomiast ani z
przeszłością własną, ani z pracą, ani z niedostatkiem
zainteresowania, dlatego też odmawiam pisania notki na szybko i bez
gotowych ilustracji, odmawiam publikacji na twarzoksiążce i
pokazywania skrawków.
Skrawki są złe, a Azja zasługuje na
to, co najlepsze, w tym mój czas i uwagę.
Wracam tam. Wracam bez wątpienia i to
najszybciej jak tylko będzie to możliwe. Na półce stoją nabyte
drogą kupna za walutę uniwersalną przewodniki po Birmie i Laosie i
kuszą, i szepczą do mnie czule, mrugają okiem. Nie ma potrzeby.
Decyzje zostały podjęte.
Suplementacje
"Baraka" na ścianie, a pisk mój usłyszało całe osiedle.
Dziesięć lat, sto, tysiąc - dla niektórych miejsc nie ma to znaczenia, magia trwa, a do listy dopisano wielkimi literami - INDONEZJA!, bo Tybet już tam był.
Absolutnie polecam!
Suplementacje
"Baraka" na ścianie, a pisk mój usłyszało całe osiedle.
Dziesięć lat, sto, tysiąc - dla niektórych miejsc nie ma to znaczenia, magia trwa, a do listy dopisano wielkimi literami - INDONEZJA!, bo Tybet już tam był.
Absolutnie polecam!
2 komentarze:
O.
Obry ;)
Jedźmy gdzieś już no.
Prześlij komentarz