piątek, 30 listopada 2012

Bezchętnie


Ależ. Przyznam się niechętnie, że i ja powróciłam. Nawet miało to miejsce jakiś czas temu, ale umysł nadal nie doszedł do siebie, protestuje i odmawia przyjęcia do wiadomości, że pozostać mu przyjdzie w listopadzie i grudniu przynajmniej do końca roku.
Odmawiam.
Wyjeżdżam
Wracam.
Tym bardziej, że rzeczywistość nie rozpieszcza, oj nie. Pogoda, jaka jest, każdy widzi. Jako zajawkę otrzymaliśmy nieudaną próbę lądowania w Krakowie, zakończoną nieco stresującym lądowaniem w Katowicach (przy czym należy się cieszyć, że nie w Berlinie), a potem to już tylko gorzej i życie nagle zaczęło się dzielić na to do wyjazdu i po wyjeździe. Część pierwsza wydaje mi się cudem i doskonałością, czego zupełnie nie da się powiedzieć o części drugiej.
Bo to jednak tak jest, że ruch wymaga innego spojrzenia i pokazuje jak w szkle powiększającym rzeczy, których przy normalnym oświetleniu po prostu nie widać.
Borykam się.
Z sześcioma tysiącami zdjęć (plus tym, co przychodzi w codziennych, zgrabnych paczuszkach drogą elektroniczną).
Z nawałem wspomnień, przez które nie śpię nocami jak człowiek tylko błąkam się po zakamarkach, świątyniach i Mieście.
Z bólem gardła i cudownym pytaniem „Jak było” [sic!].
Z nienapisaną notką/notkami/reportażem/książką?
Z poniedziałkiem, wtorkiem, środą.
Z nieodpowiedzialnością, głupotą i cudzą, wredną przeszłością.

Nie borykam się natomiast ani z przeszłością własną, ani z pracą, ani z niedostatkiem zainteresowania, dlatego też odmawiam pisania notki na szybko i bez gotowych ilustracji, odmawiam publikacji na twarzoksiążce i pokazywania skrawków.
Skrawki są złe, a Azja zasługuje na to, co najlepsze, w tym mój czas i uwagę.

Wracam tam. Wracam bez wątpienia i to najszybciej jak tylko będzie to możliwe. Na półce stoją nabyte drogą kupna za walutę uniwersalną przewodniki po Birmie i Laosie i kuszą, i szepczą do mnie czule, mrugają okiem. Nie ma potrzeby. Decyzje zostały podjęte.

Suplementacje
"Baraka" na ścianie, a pisk mój usłyszało całe osiedle.
Dziesięć lat, sto, tysiąc - dla niektórych miejsc nie ma to znaczenia, magia trwa, a do listy dopisano wielkimi literami - INDONEZJA!, bo Tybet już tam był.
Absolutnie polecam! 


2 komentarze:

Kot Pik pisze...

O.
Obry ;)

Maniuś pisze...

Jedźmy gdzieś już no.

Prześlij komentarz