Błąd w Matrixie?
Jak mały czerwony punkt pojawiający się co jakiś czas w nieustannym, płynnym zapisie cyfrowym. Sprawia, że na chwilę zalewa mnie lawina emocji, że przez moment czuję się bardzo, bardzo głupia i zupełnie bezbronna.
Ale tylko przez moment. Bo już po chwili, gdy poziom adrenaliny opada, zaczyna się analiza zapisu, po kolei, systematycznie, cyfra po cyfrze w łańcuchu przyczynowo-skutkowym, konsekwentnie, metodycznie. Fragment po fragmencie, jak doskonale skalibrowane urządzenie.
I widzę w tym sens, sedno, początek i koniec, wszystko osadzone na doskonałym, trwałym fundamencie bez sprzeczności i błędów obliczeniowych. Cholernie doskonały ten ciąg przyczynowo-skutkowy.
Po co mi to wszystko?
Po co mi, kurwa, to wszystko?
Jedna przygoda z formacją duchową wystarczy mi na całe życie.
Nigdy więcej wyprowadzania dowodów na istnienie niezaprzeczalnej słuszności. Nigdy więcej wątpliwości tego kalibru. Njuejdżowskiej mantry, że wolność, że miłość, że ja, że ty, że święty, nadmuchany penis na scenie (nad sceną?).
Gdyby choć raz zamknąć świat w dłoni, spojrzeć z pozycji absolutu, tego co to świetnie pasuje do grzybka i ogórka kiszonego i wykrzyczeć wielkim głosem, że już nigdy więcej. Co było raz nie ma prawa wrócić w niezmienionej formie. Nie zostawia miejsca na strach ani żal.
Za dużo kosztowało mnie podniesienie głowy tak wysoko, za dużo wysiłku włożyłam w ustawienie naturalnych krzywizn kręgosłupa do pozycji wyjściowej żeby teraz na siłę szukać nowych rozwiązań. I dlatego za późno na nauki, na akrobacie i rozwalanie fundamentów w pył, za późno.
Tęsknię za harmonią, porozumieniem ponad podziałami, światem idealnym i sobą idealną, zachodem słońca oglądanym z werandy schroniska na Pięciu Stawach, o dziwo to właśnie mnie chroni.
Powinnam tę siłę ładować do słoików, wekować, pasteryzować, ustawiać na półce i chomikować na trudne czasy bo tryska mi uszami. Taka jest nagroda za spokój i pewność, że mimo tej pieprzonej zimy nuklearnej, tego niewyobrażalnego koszmaru ciągle to co najważniejsze pozostaje na miejscu.
Widzę idealny środek ciężkości.
Mam kontrolę.
New 30 Day Song Challenge
Day 5. Favourite slow song
Nie wiem czy to jest slow song ale uwielbiam bezkrytycznie.
9 komentarze:
Może to kwestia tego, że od wczorajszego poranka aż do teraz (a zapowiada się jeszcze kilka godzin) nie zaznałem ani chwili snu, ale przeczytałem i za nic nie mogłem zrozumieć, jak to, skąd i po co masz tę kontrolę czystości ;)
Masz ochote lekko zgrzeszyc?
To pytanie do autorki czy do przedmówcy? ;PPP
@Kocie ja Cie doskonale rozumiem, dwa dni po dwie fgodziny snu (dla człowieka który zwykle śpi min osiem - zabójstwo) anyway, do kontroli czystości jeszcze nie doszło ;)
P.S. Też miałam zadać to pytanie ;)
@O tej porze? No thx, mby next time ;)
No
Poskrom zieleń, ja Ci dobrze radzę ;)
W Release taki ważny fragment: I'll hold the pain , potem I'll open up.
release me
Myślę że ból, ten egzystencjalny w znaczeniu trwoga, rozpacz, gorycz, człowieka bierze się z lęków. Trzeba się otworzyc na przeciwstawny głos do lęków, aby nimi nie żyć. To trudna, związana z szorowaniem czasem po glebie, ale jedyna sensowna i twórcza droga. Ucieczka od niej to nieustanne kręcenie się w miejscu wokół swego ogona.
Piękna piosenka.
Radosnych Świąt i prostych małozakręconych dróg dla Ciebie , siebie i każdego tu dziś życzę.
mikitwist.blox.pl
Hę?
..w sumie: noo
Prześlij komentarz