Dramat nastąpił. I apokalipsa.
W ten piękny grudniowy poranek, skoro świt, Caerme ogromnie nieszczęśliwa wygramoliła się z ciepłej pościeli, z ułożonym dokładnie schematem działań. Zakupy, zakład urody, gumowe rękawiczki do łokci, pranie, atak na stół kuchenny, bo święta w tym domu zaczynamy od wielkiej imprezy w weekend poprzedzający święta właściwe, stąd całe zamieszanie i wielkie z rana zębów zgrzytanie, bo jak na razie całe wolne przypomina raczej harówkę w kompani karnej.
Półprzytomnie ale bezbłędnie celuje w przycisk power, ponieważ jak wiadomo, każdy uzależniony rozpoczyna dzień nie od paciorka, nie od kawki, nawet nie od siku ale od włączenia maszyny, której kojący szum przywraca delikatnie do rzeczywistości - aż tu WTEM! Jakieś trzaski, jakieś warknięcia, poburkiwania, bluescreen, blackscreen i jeden malutki, samotny, migający kursor. A jako wisienka na torcie - smużka dymu ulatniającego się zza biurka.
A na dysku MOJE WSZYSTKO!
Dymek nie zdążył się dobrze rozwiać, a już stałam otrzeźwiona, wstępnie wymyta (kły) i kompletnie ubrana, z telefonem w dłoni nadając w świat rozpaczliwe sygnały SOS! Nawet nie przyszło mi do głowy, że jest 6.30 rano.
Modłów jakie w dniu dzisiejszym odprawiłam w intencji powodzenia akcji reanimacyjnej nie powstydziłby się przeciętny, amazoński szaman. Szczerość i gorliwość płynęły ze mnie wartkim strumieniem.
Na szczęście w miarę skutecznie. Około późnego popołudnia udało się machinę odpalić. Pominę zabiegi, którym została poddawana, natomiast poinformuję, że mam obecnie dwa systemy windows działające synchronicznie, oraz trzy (słownie TRZY!) programy, w tym jak zawsze niezawodna przeglądarka google chrome (IE oraz FF nie podołały) i , hallelujah! połączenie ze światem.
Straszne to były chwile.
Prawdziwa groza oraz pełen obraz możliwej tragedii.
Dzięki niech będą umysłom ścisłym i bystrym za niezawodną akcję, skuteczność działań oraz przezorność wobec zabezpieczania danych.
Bardzo mi łyso z takim pustym komputerem, w którym nic nie działa.
Czułabym się dokładnie tak samo, gdyby ktoś nagle zapakował do pudeł wszystkie moje książki i przedmioty użyteczności codziennej i schował w tajemnicy na stryszku. Niby nic nie zginęło ale pusto, nie wiadomo gdzie i układać trzeba od nowa, tym razem z kopiami zapasowymi wszystkiego. Lesson learned.
Choć przyznać muszę ze wstydem, że dostrzegam lawinę zalet sytuacji w postaci pozbycia się śmiecia, transplantacji oprogramowania i podjętych decyzji wobec wspólnej przyszłości z otaczającą techniką.
Poza tym nic.
Ani słówka i cienia zadumy. Nic. Pracujemy, nie myślimy, wymyślamy sobie co najwyżej dodatkowe zajęcia. Demony ciasno poupychane w zakamarkach drapią pazurkami i ogryzają tynk ale udaję, że ich nie słyszę. Nie mają już nic ciekawego do powiedzenia, nie pokażą niczego czego bym tysiące razy nie widziała.
Przewidywalność wszystkiego graniczy z absurdem beznadziejnej, czarnej komedii.
I tylko trochę naprawdę smutno.
New 30 Day Song Challenge
Day 3. Oldest song you love
9 komentarze:
Obijasz się! A gdzie muzyka z 30todniówki? ;)))
Natychmiast powyrzucaj te demony na zbity pysk. Zrób miejsce dla nowych ;)
Ni ma muzyki bo komp niesprawny :D Jak się usprawni to zrobię update ;)
A co do demonów, to ciii, śpią ;) Lepiej nie budzić ;)
Rzecz w tym, że najpewniej obudzą się w najgorszym momencie ;)
Cholera, obawiam się że masz rację ...
Nie ciągnij w nowy rok starych demonów!
Oooooo-oświeciło mnie, lecę o tym napisać ;)
I ty też sobie to przemyśl ;)))
Poczytam jak już usunę procenty z krwiobiegu ;) a póki co - muzyka, gdyż maszyna zreanimowana 4good ;)
A ja powiem z perspektywy grodu kraka ze to pierwszy dzien kidy wole zapach psiej mordy na rekach niz kocich klakow na poszewce! Pozdro
Ja tak mam od zawsze ;)
zgroza mnie przejęła straszna wobec tego nieszczęścia, ratunku, jak dobrze, że działa... Próbuję sobie wybrazić swój brak wszystkiego i dostaję lekkiego zawału, moje pół miliona obrazków, których nie mam nigdzie poupychanych, bo zbrodnia wypalać... masakra! Powodzenia w odbudowywaniu!
Prześlij komentarz