Przedziwne rzeczy zaprzątają ostatnio mój pojemny umysł.
Przede wszystkim zacznijmy od tego, że przeszłam z fazy załamki w fazę niebotycznego wkurwienia na piękny świat i zamieszkujących go przedstawicieli znienawidzonego gatunku homo sapiens. Znienawidzonego tylko trochę i okresowo ale i tak znowu komuś się oberwało. Najbardziej panu mechanikowi. Nie pomógł mu fakt, że przystojny, że kompetentny, że ogarnięty i że nie wyciąga ode mnie kasy na siłę załatwiając niektóre części od znajomych za przysłowiowe piwo. Ale gdy po czwartej wizycie, kolejnej wymianie jakiegoś czujniczka czy wiązki oświadczył, że należałoby zrobić/wymienić/zmodernizować pięć kolejnych rzeczy zastrajkowałam, tupnęłam obcasikiem i zakazałam zbędnego przesadyzmu. Autko ma śmigać ale to nie rajdówka, żeby poszukiwać w nim na siłę dodatkowych mechanical horses*. Przy okazji tych wizyt i programów modernizacyjno-naprawczych stałam się ekspertem od zawieszenia i układów chłodzenia, podejrzewam, że byłabym w stanie sama wymienić rozrząd, a wkrótce zbuduję we własnym garażu prototyp silnika odrzutowego nowej generacji. Wiedzę techniczną wchłaniałam wszystkimi porami skóry, jeszcze kilka wizyt i będę mogła składać aplikację do NASA.
Co w świetle problemu, który nieodłącznie towarzyszył wizytom u pana specjalisty od elektroniki pojazdów, byłoby doprawdy genialnym pomysłem, gdyż jakby to powiedzieć delikatnie – jestem totalnie i ostatecznie spłukana. Zupełnie jakbym stała w pelerynce na drodze huraganu Katrina w centrum Nowego Orleanu. W życiu całym swoim nie byłam jeszcze TAK BARDZO bez kasy.
Podjęłam środki zaradcze. Mimo świeżo nabytej wiedzy, NASA pozostaje odległą perspektywą, postanowiłam zatem skorzystać z nadarzającej się okazji. Studenci w okolicy cierpią na deficyt czasu za to zarabiają jakieś dziesięciokrotności mojej pensji (na czym zarabiają, proszę mnie nie pytać, bo nie wiem i wiedzieć nie chcę, ale niektóre z tych złotówek na pewno nie będą czyste). Anyłej. Oni nie mają czasu, mają za to kasę, ja wręcz przeciwnie (to znaczy czasu mam średnio ale potrzeba pieniądza jest zbyt dramatyczna, żeby przejmować się takimi szczegółami). Zatem. Zasiadłam byłam z wczorajszego wieczora do pisania konspektów prac licencjackich na które pocztą mocno pantoflowa otrzymałam zlecenie. Moi nowi pracodawcy to studenci logistyki. Nie wiem czy drogi czytelnik zdaje sobie sprawę ale ja z logistyką mam równie wiele wspólnego co z silnikami odrzutowymi i produkcją broni jądrowej. Ale co tam. Się nauczymy, a jeżeli się nie nauczymy, to pod przykrywką pracy z transportu napiszemy pracę z prawa administracyjnego w odniesieniu do transportu. Na drogach to ja się znam jak mało kto. Wizja kilku ładnych, świeżutkich, nawet jeżeli nie do końca czystych, tysiączków nowych polskich na moim koncie osobistym w banku interesuje mnie żywo i pobudza komórki mózgowe z siłą dobrego wyrzutu adrenaliny.
Od razu przestałam czuć się tak straszliwie uboga ;)
*Tak wiem, coś takiego nie istnieje ale to bez znaczenia, to jest proszę państwa echo żartu sytuacyjnego, którego tu nie będę opowiadać, gdyż jak to z żartami sytuacyjnymi bywa, są nieopowiadalne bez długiego wstępu ale od tamtego pamiętnego wieczoru wszystkie power horses mają w moim slowniku właściwy odpowiednik ;)
2 komentarze:
Kiedyś pisałem dla pewnej studentki pracę na temat działań antykryzysowych w przypadkach powodzi w powiecie siedleckim :|
To, że nie miałem na ten temat żadnego pojęcia, nie jest chyba niespodzianką ;)
Co do wynagrodzenia, to w dużym stopniu było to wynagrodzenie od skuteczności ;) Im wyższa ocena, tym wyższa kwota gotówką do ręki :D
Byłem w niemałym szoku, kiedy okazało się, że klientka za pracę otrzymała pięć ;)
Kwota, choć nieco nieczysta, przydała się :)
Dzięki uprzejmości organów bankowych dowiedziałam się, że na temat pisania prac wypowiada się dość precyzyjnie kodeks karny... hmmm.. pozostanę chyba przy pisaniu konspektów ;)
Prześlij komentarz