W powietrzu czuję zapach końca lata.
Perspektywa jesieni budzi we mnie silną potrzebę rezerwowania biletów lotniczych. Najlepiej w kierunku bardzo odległym i bardzo egzotycznym. Niech będzie Kuala Lumpur albo Manila. Jest mi prawie wszystko jedno ale do Australii już nie chcę, obrzydło mi słuchanie wszystkich znajomych, którzy w celu ucieczki od rzeczywistości koniecznie chcą zaludniać tereny Aborygenów. Jakby na świecie nie było piękniejszych i ciekawszych miejsc wystarczająco daleko i z równie dobrym klimatem. Poza tym, co zostało wielokrotnie sprawdzone na własnej skórze, uciekanie od rzeczywistości, choćby i na koniec świata jest równie skuteczne co topienie jej w morzach alkoholu. Przy największych staraniach przychodzi moment, w którym trzeba wytrzeźwieć.
Pozostając natomiast w temacie trzeźwienia. Miało być tylko na godzinkę, góra dwie. Wielkie Zloty Rodzinne to w moim wyobrażeniu rzecz nudna i sztywna i w miarę możliwości należy unikać szalonego tabuna ciotek piszczących z zachwytu nad moim niewątpliwym podobieństwem do matki rodzonej. Ohhhh jakże się człowiek potrafi pomylić. O czwartej nad ranem, ubłocona po kolana, z pajęczyną we włosach, z błędnym lekko wzrokiem, mową bełkotliwą orzekłam, że to jednakowoż najlepsza impreza stulecia i ja do żadnego domu się nie wybieram!
Tańce, hulanki, swawole bez względu na płeć, wiek czy stopień pokrewieństwa. Sto osób - uzupełnianie i poprawianie drzewa genealogicznego, niesamowite opowieści o wyczynach przodków, śmiech, hałas, muzyka, komary, Wróblówka, Żubrówka i rozmowy, rozmowy, rozmowy oraz tanieć do utraty tchu. Przepiękny wieczór i pierwszy od miesięcy bez żalu i strachu. Jak widać potrzeba było mocy stu osób, żeby wytrącić mnie na chwilę z rzeczywistości – polecam wszystkim zamiast ucieczek na dalekie kontynenty.
Wieczór epicki, ból głowy również. Trudno. Warto było.
Przy okazji zrobiłam kolejny interes życia i będę sprowadzać spadochrony z Kanady, sposoby zarobkowania przybierają formę rozwojową. Potrzebuje ktoś spadochron? Służę uprzejmie!
Ale za to niedziela....spokojnie, spacerkiem, w rytmie salsy, nie nadwyrężając obolałych kończyn i neuronów, włóczyłam się po Krakowskim, natykając się co chwila na znajome mordki. Bardzo sympatycznie i sentymentalnie choć powtarzane jak echo pytania co się stało i dlaczego sprawiają, że mam ochotę uciekać z krzykiem i chować się do mysiej dziury. Sama nie mam pojęcia co się stało, a wymyślanie pokrętnych odpowiedzi męczy mnie i doprowadza do szału.
Ale to nic, nogi ugięły się pode mną dopiero, gdy dostrzegłam na słupie plakat z info koncertowym. Simple Plan we wrześniu w Stodole! Pierwsza myśl – OMG! Druga myśl – OMFG kolejny koncert na którym mnie nie będzie. Trzecia myśl – niech ktoś mi odstrzeli ten głupi łeb!
Nie ogarniam tych mechanizmów ale im bardziej coś kocham tym bardziej wydaje mi się to teraz przerażające. Koncerty, narty, nurkowanie, włóczęgi, namioty, nocne rajdy po Polsce, Tatry, no nie mogę, po prostu nie mogę, mam wewnętrzną blokadę i strach, który rośnie jak kula śniegowa na samą myśl.
Borze Wszechlistny czemuś mnie nie stworzył zimna suką?! Emocje jako odzież wierzchnia, serce na dłoni i zero mechanizmów obronnych – czyste skurwysyństwo.
Dlatego też właśnie i w związku ze wszystkim powyższym niektóre weekendy kończą się tak:
4 komentarze:
Nie wiem, co to jest Simple Plan, ale wiem, że Kult też będzie w Stodole ;)
Ty tak poważnie z tymi spadochronami?
No właśnie i Kult. Ehhh
Oczywiście, że powazżnie ;
Co ehhh, co ehhh? ;) Do ogarnięcia temat ;P
Jeszcze większe EHHHH bo jakby tego było mało do Łodzi w tym okresie przyjeżdżają 30STM których niestety po ostatniej płycie dość uwielbiam (wstyd się przyznać bo to nastolatki do nich popiskują ale cóż poradzę skoro głos J.L. robi mi nad wyraz dobrze) Ale też nie pojadę. Coma i 30STM mają u mnie bana emocjonalnego ... Kazik też. EHHHHHH powtarzam.
Prześlij komentarz