Bardzo bym chciała pomonologować tu sobie na jakiś przyjemny i zabawny temat ale muszę się zupełnie szczerze przyznać, że odczuwam dziwną ciszę na neuronach. Nie to żeby przesadne rozpasanie towarzyskie zniszczyło moje możliwości mózgowe, co to, to nie! Pracę powierzoną wykonuję nad wyraz sprawnie, powiedziałabym nawet, że odczuwam dziwną motywacje i potrzebę działania. Parafrazując klasyka „po owocach ich poznacie”, nie wypada nie pochwalić się pewnymi niewątpliwymi sukcesami jakimi na ten przykład było usunięcie kilku trupów (w sensie prawie dosłownym) z szaf pancernych firmy, które zamumifikowane czekały na taki oto moment, gdy nadaktywny pracownik podejmie wyzwanie, ożywi i wypuści w świat (powiało grozą?)
Strzeżcie się państwo, od wczoraj moje trupiszcza są na wolności i będą czynić zamęt w polskich sądach, obiecuję !
Natomiast chodzi mnię bardziej o to, że mimo nieustannej wrzawy towarzyskiej, uciech cielesnych i innych oznak zaawansowanego hedonizmu mózg mój ulubiony postanowił zastosować wyjście awaryjne pt. disconnect.
I przysięgam na bora wszechlistnego i jeża malusieńkiego, że czuję się totalnie odłączona od świata i wszelkich źródeł zasilania, znaczy - wraz z powortem z pracy padam na nos i nie mogę poruszyć żadną z kończyn.
Chyba nareszcie poczułam przesyt.
Piątkowe zapewnienia o grzecznym czytaniu książeczek pod kołderką minęły się z rzeczywistością o pięć długości, co uświadomiłam sobie w okolicach świtu dnia następnego. Wycieczka przez wieś z sandałkami w ręku i bratem u boku, jako strażnikiem niewinności i nawigatorem w jednej osobie, zaowocowała refleksją o nadrzędności stanu trzeźwego nad stanem upojenia. Tak. Amplituda zdarzeń osiągnęła punkt krytyczny i nadszedł czas na powolne opadanie w poduchy i zagrzebywanie się na nowo w lekturach (których stos urósł przez ostatni miesiąc w malowniczą piramidkę).
Przy okazji odezwała się też wielkim wewnętrznym głosem silna potrzeba samotnictwa. W niedzielę (bo na sobotę trzeba litościwie spuścić zasłonę milczenia) głęboko przekonana o tym, że siedlisko odpłynie w świat daleki wraz z nurtem przybierającego na sile strumienia, uknułam kolejny plan ewakuacyjny, tym razem na jakąś pustynie gdzie nie ma wina ani opadów, jest za to dobrze zaopatrzona biblioteka.
Rozumiem, że instynkt samozachowawczy działa odpalając mechanizmy ratujące wątrobę i płuca. Dzięki niech będą tym instynktom i resztkom odpowiedzialności za własną kondycję fizyczną. Może nie wszystko jeszcze stracone.
W sumie to rzeczywiście, znam gorsze przypadki.
Zgadzacie się szanowni państwo z opinią, że są rzeczy na świecie o których lepiej po prostu nie wiedzieć?
Dziecku swojego ojca wychowanemu w duchu centro-prawicowego liberalizmu, a także umiłowania do rozumu i wiedzy (tak wiem, że niekoniecznie widać efekty ale cóż poradzić, zamiary były słuszne i wielkie;) ciężko przychodzi przyznanie się do tego publicznie ale naprawdę wolałabym nie docierać do pewnych zakątków internetu i nigdy nie wiedzieć co się w pewnych miejscach odbywa.
Proszę, o to czym zajmują swoje myśli doktorzy filozofii – Pfffffffffff. Mam całą masę zjadliwych pytań do przedstawionego tekstu. Mam także całą masę propozycji dla autora, aby na przykład zakupił sobie książeczkę do nabożeństwa i na niej wzrok swój skupiał zamiast prześlizgiwać się po kobiecych kształtach, a potem tworzyć problemy o randze dotykającej prawie kwestii zbawienia, albo aby sam zaczął nosić, jako wzór do naśladowania dla wszystkich skromnych i pokornych, tuniki do kostek wykrojone w modny w tym sezonie liturgicznym wzór wora pokutnego, niwelującego wszystkie odwracające uwagę i grożące grzesznymi myślami, kształty.
Bożeszty mój czy naprawdę nie ma innych, mądrzejszych, bardziej sensownych spraw o które warto walczyć? Celów, którym jest sens poświęcać czas i energię? Bardzo bym chciała pojąć wagę tematu spodni w kościele, bardzo.
Ale Pan doktor filozofii to w sumie maleńki pikuś przy kolejnym odkryciu sezonu. Szanowni państwo, przedstawiam państwu NJN ( nie wypowiadam głośno bo to troll straszliwny i zaraz zalinkuje notkę o sobie, brrr) !
Dziecko dla mnie totalnie nie do ogarnięcia. Zakres poglądów od prawa do lewa i od góry do dołu, pełen wachlarz, co chcecie. Ateistka zakochana w ojcu Tadeuszu, definiująca siebie poprzez walkę o życie poczęte ale dla której posiadanie własnej rodziny będzie porażką, antyseksualna (cokolwiek to znaczy) , antyliberalna, antyeuropejska, homofob uwielbiający sławny rosyjski zespół Tatu. Do tego kobieta orkiestra pisząca dramaty, lirykę, epikę z parciem na szkło i deficytem uwagi godnym największej webstar. Czytam i oczom własnym nie wierzę, zdziwienie sięgnęło granic w połowie drugiego przeczytanego tekstu, potem z każdym kolejnym zdaniem rozbrzmiewała mi w głowie popularna komenda "pull up", "pull up" !
Chciałabym poznać meandry takiego umysłu...
Fajne mam weekendowe rozrywki, co?
Potem nie należy się dziwić, że podejrzliwie patrzę na ludzi na ulicy ;)
Aha i żeby nikt nie miał wątpliwości co do stwierdzenia o fajnej jesieni tego lata - przedstawiam lokalne płody runa leśnego, śliczne choć to bardziej czas na jagody i jeżyny...
6 komentarze:
Apetyczne te grzybki. :)
Natalia Julia Nowak
Borze Wszechlistny (kapitalne)... ;)
Nie byłem w stanie ogarnąć formy graficznej strony p. Natalii, takoż do treści nawet się nie dobiłem. Może to i dobrze;)
Dla higieny psychicznej i spokoju wewnętrznego - zdecydowanie dobrze ;)
Tak, chyba tak. Zebrałem się w sobie i postanowiłem okiełznać tę stronę ;)
To chyba była zła decyzja ;)
przeczytałam felieton o igraniu z męskim ogniem. właściwie nie wiem, jak go skomentować. dam chyba lubusiowi do przeczytania, niech się dowie, że został stworzony do zapładniania samic.
Uważam, że to ma sens, każdy mężczyzna powinien mieć świadomość celu swojego istnienia.
Absolutnie.
Prześlij komentarz