Deszczysko leje takie, że bez pelerynki, kaloszy w kwiatki i parasola, rozmiar XXL, nie ma co nawet myśleć o wychodzeniu z domu. Psy trzeci dzień gniją w budzie, rzucając błagalne i wielce wymowne spojrzenia w stronę okien, co by choć na chwilę je przygarnąć i dać rozprostować łapy. Skutek jest taki, że całe dnie koczują na parterze, gdyż nikt nie ma serca odmówić temu błagalnemu spojrzeniu. Cukrowe cwaniaki.
Zastanawiam się poważnie czemu poświęcić dzisiejsze pisarstwo. Czy to rychłej zmianie orientacji, czy ludziom, którzy bywają cholernie beznadziejni, czy onetowi, który jest beznadziejny i bloga nie odda, choćby nie wiem co, a może pijaństwu zagrażającemu życiu i zdrowiu? Bo przecież nie będę ciągnąć wątku pogodowego, jaki lipiec jest każdy wszakże widzi.
To może w związku z tym, że taką piękną mamy aurę, nastrajającą absolutnie pozytywnie zanurzę się w rozważaniach nad moją niekończącą się naiwnością. Tak!
[W tym momencie następuje ostrzeżenie przed banalnością poniższych wywodów, wszystkich uczulonych uprasza się o pominięcie]
Jestem kobietą wkrótce przed trzydziestką – dowód osobisty w tej materii nie kłamie, a głupia i naiwna jestem jak szesnastolatka (ale taka z lat mojej nastoletniości, bo dzisiejsze są pewnie w większości bardziej wyrachowane, cyniczne i ogarnięte niż ja kiedykolwiek będę). Zatem w tej całej swojej infantylności i niedojrzałości społecznej pytam ja państwa, po jaką cholerę ludzie biorą ślub? Proszę, niech mi ktoś to zjawisko wytłumaczy, gdyż ja nie ogarniam.
Zanim rozpocznę lamenty i gorzkie żale powiem tylko, że osobiście jestem ułomna jedynie emocjonalnie bo na poziomie rozumowym spokojnie pojmuję mechanizmy i popędy. Do rzeczy.
Wszyscy wiemy, czym są imprezy integracyjne, jak wyglądają i jak się kończą.
Wszyscy wiemy, bo jesteśmy bombardowani sensacjami na forach, jutubach czy innych demotywatorach, na portalach psychologiczny i tych o zdradzie, wszyscy wiemy, bo albo sami bywamy albo znajomi bywają. I opowiadają. Pokazują zdjęcia. Zacieszają, że oto główna księgowa zabłysnęła gołym sutkiem, a szef działu zasnął pod stołem przytulony do wypchanego bażanta.
Nie żyję w bańce mydlanej i doskonale wiem, że takie rzeczy mają miejsce. Ale wiedzieć to jedno, a WIDZIEĆ to zupełnie co innego. Mam mechanizmy obronne. Zajmuje się sobą i generalnie mało mnie obchodzi co kto robi z własnym życiem. Zwykle nie pamiętam jakie koleżanka miała buty poprzedniego dnia i czy w tym tygodniu miała już daną sukienkę na sobie, nie rozumiem też dlaczego ludzie zwracają uwagę na takie rzeczy. Zwracają jednak i jest to dla mnie źródłem niekończącego się zadziwienia, zwłaszcza gdy wykazują się doskonałą wiedzą na temat koloru lakieru do paznokci pani z kancelarii prezentowanego dnia poprzedniego, a nie pamiętają o obiecanym mi kilka godzin wcześniej projekcie umowy, nieważne. Mój mózg, dzięki bogu nie dostarcza mi tego typu informacji zwrotnej. Nie interesuję się z zapałem życiem innych ale gdy ktoś pcha mi się w kadr z własnym tyłkiem czy językiem w uchu szefa to zaczyna mi się lekka delirka. Ponieważ.
Zawsze mi się wydawało, że coś nas jednak od zwierząt odróżnia. Jeżeli dwoje dorosłych, wykształconych, poważnych umiarkowanie ludzi decyduje się na bycie razem to z pewnością mają ku temu jakieś powody. Jeżeli przyrzekają sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską to chyba nie tylko dlatego, że taki jest wymóg tradycji ale ponieważ widzą sens tego całego ślubnego capstrzyku*. W innym przypadku żyliby sobie spokojnie w konkubinacie i nie zawracali tyłka weselami, a potem nie robili bydła na imprezach integracyjnych. No na boga nie potrafię tego pojąć. Ja wiem, że non stop przez siec przewijają się tego typu fale świętego oburzenia, że hołota, że zwierzęta wypuszczone na wolność, którymi kieruje li i jedynie popęd naturalny każący rozsiewać własne DNA gdzie popadnie. Mnię tu absolutnie nie chodzi o moralizatorstwo i święte oburzenie. Wolność rządzi! [choć dla mnie jedyna słuszna definicja wolności to ta w której granica przebiega tam gdzie zaczyna się cierpienie drugiego człowieka, ale to nie ten temat]. Chodzi mnię o to, że ja tego w głębi własnego rozumu nie jestem w stanie ogarnąć, przetrawić ani pojąć na poziomie emocjonalnym. Obrzydlistwo, plugastwo i brzydalstwo. A najgorsze jest to, że wszyscy się brzydzą i krzywią, a potem zakradają się w nocy pod kołdrę i udają, że ta obrączka na palcu to atrapa, a tak w ogóle to jesteśmy wolni i szczęśliwy i róbmy co chcemy, gdyż życie jest dziś. To po jaką cholerę, pytam po raz setny, brałeś palancie jeden ślub w zeszłym roku? Bo cię pod ścianą postawili i chcieli rozstrzelać? Bo boki przypalali żywym ogniem? Bo końmi włóczyli po ściernisku?
Rzadko mi się zdarza używać argumentu siły ale czasami jedynie strzał z liścia ma sens i stosowną siłę przekazu, bo przypominanie pijaku jednemu, że żona w domu i dziatki maleńkie, ma rezonans dziurawego werbelka.
Nie, w sumie to nadal nie jest chyba to co w tym całym bigosie najgorsze. Najgorsze jest to, że ja pozostaje wierna tej swojej naiwności i zdarza mi się uparcie twierdzić, że to NIE JEST NORMALNE!
Choć doświadczenie życiowe już dawno powinno mnie nauczyć, że frazesy o miłości i wierności ładnie wyglądają na pierwszych czterech randkach, a także w kościele przy ołtarzu, gdy przystrojeni w muchę i welon biały, trzęsącym się ze wzruszenia głosem, PRZYSIĘGAJĄ. Potem w doskonałej większości, te piękne przysięgi to tylko wydmuszki, które nie mają nić wspólnego z rzeczywistą rzeczywistością dnia codziennego i prawdziwego imprezowania.
W moim naiwnym, głębokim przekonaniu nadal istnieją rzeczy święte. Ogromnie mocno wierzę w siłę szczerości i zaufania. A im szerzej otwieram oczy, tym bardziej jestem przerażona. Zdaje się, że żyję w świecie własnych fantazji na temat ludzkiej natury, że mierzę, bardzo niesprawiedliwie, ludzi swoją miarą. Nie, absolutnie nie jestem święta, w końcu I kissed a girl and I liked it i inne takie nie wdając się w szczegóły ;) ale mam granice, które raz wyznaczone pozostają nienaruszalne, choćbym przebierała odnóżami jak żuk położony na grzbieciku.
I tylko bardzo, ale to bardzo bym chciała, żeby to nigdy więcej nie dotknęło mnie osobiście.
Jeżeli społeczeństwu tak dobrze, to niechajże się społeczeństwo bawi. Ja chyba jednak jestem nie z tej planety ewentualnie nie z tej epoki, może nie z tej czasoprzestrzeni i raczej nie będę się nikomu z tego tłumaczyć ale fakt, że stworzenie takiego związku jaki mają moi rodzice zdaje się graniczyć z cudem, trochę podcina mi skrzydełka.
I niech mi tylko nikt tu nie mówi, że takie jest życie!
Bo życie to suma wyborów. Nie wierze w żadne predestynacje, losy i łuty.
Skurwysyństwo jest kwestią wyboru, ewentualnie tchórzostwa i konformizmu, o!
Zagrzmiwszy z wysokości :P
To by było na tyle w temacie.
Pomijając wszystkie te powyższe żałości, dobrze raz na jakiś czas wystawić czułki i się pointegrować. Dobrze poobcierać kostki, zedrzeć gardło, pić z rana rosół i wracać piechotą przez pola, objadając się malinami wielkości dużych truskawek, rwanymi prosto z krzaka. Dobrze na chwilę zmienić stan świadomości i poczuć, że chce mi się śmiać.
* Cholera, a może ja robię błąd w samych założeniach, może to w ogóle nie o miłość tu chodzi... Ja chcę do domu, ja nie rozumim ... ;/
5 komentarze:
"objadając się malinami wielkości dużych truskawek, rwanymi prosto z krzaka."
taka rozsądna dziewczynka, a takie nierozsądne rzeczy robi. owoce się myje przed jedzeniem ! :)
masz wiatr we włosach i w myślach też go sporo. Poczochrane nieco, poplątane z lekka.
Ale wiatr ów dmie w dobrą i słuszną stronę ;)
Jako żem dziecko chowane na wsi mogę jeść z krzaka wszystko bez obaw, florę bakteryjną mam wysoce wyspecjalizowaną ;)
Dziękuje za odwiedziny ;)
A też tak myślałem o swojej florze, póki Egiptu nie odwiedziłem... Anyway, kiedy dnia pewnego poczujesz dziwne mrowienie w brzuchu, wiedz, że nie będą to osławione motylki, ale być może nowy mieszkaniec, którego szybko nie wyeksmitujesz :| zeby nie było, że nie ostrzegałem. No. :)
Heh, jednak poczochraniec ;)
pozdrawiam
I've been there! Też przywiozłam ciekawe pamiątki z egipskiej ziemi ale to akurat nie ma nic wspólnego z niemyciem czegokolwiek ;)
A życie ciągle takie jest. Niektórzy zapominają o obrączkach, inni przemycają pasażerów na gape, a jeszcze inni opalają się po prostu na werandzie w sielskiej atmosferze spokojnego domu Ciotki. Życie jest sumą wyborów indywidualnych. Każdy ponosi odpowiedzialność za swoje maliny. Oczywisće i tu są granice ale indywidualność właśnie stanowi o ich zakresie. I koło się zamyka. A tak w ogóle - jest fajnie :)
Yeah!
Ps. Natchniony te Twój tekst. Indywidualnością
Prześlij komentarz