Jestem zaskoczona, że ludzie przechodząc korytarzem nie świecą od wyładowań elektrycznych. Poziom napięcia wiszącego w powietrzu osiąga chyba szczyty skali.
Wszyscy dookoła aż kipią agresja i tylko szukają pretekstu do zaczepki, klienci źli jak osy, szef mamrocze pod nosem dziwne przekleństwa, chmurzyska galopują po niebie kłębiąc się złowrogo. Dziwnie, bardzo dziwnie.
Nie poddaje się temu meteorologicznemu szaleństwu chyba tylko dlatego, że w środku mam tajfun emocji zupełnie innej maści i kalibru.
Rzucałam się wczoraj w pościeli do drugiej w nocy, nie mogąc znaleźć ani odpowiedniej pozycji, ani okrycia pod którym nie trzęsłabym się z zimna bądź nie spływała potem. Wszystko źle, wszystko nie tak, więc zrezygnowana wygrzebałam się z barłogu. Zaparzyłam pyszną zielona herbatkę jaśminową (taaak bardzo uspokajająca), zapaliłam papieroska (idealny na wyciszenie, pff) i odpaliłam kompiuter. W sumie to sympatyczne, że sieć żyje całą dobę, bez przerwy na lunch czy konserwację łączy ;)
Klikając sobie to tu, to tam, biorąc organizm na przetrzymanie, z przerażeniem odkryłam, że szlag jasny trafił mój kanadyjski blog!
Tak wiem przecież, że nie pisałam tam od dobrych trzech czy może nawet pięciu lat ale żeby tak bez ostrzeżenia kasować bloga na którym jest ok pięciuset wpisów zawierających relacje z moich północnoatlantyckich podróży? Leo, why?
Nie mogę się pogodzić z tą stratą bo nawet sobie nie jestem w stanie wyobrazić ilości śmiechu jaka towarzyszyłaby czytaniu tego wszystkiego w kontekście „dzisiaj”.
Eh, te moje karakaskie przygody.
Biblioteka w Brantford jako centrum dowodzenia światem, z trzydziestoma pozycjami w języku polskim (w tym „Czarodziejska góra”!) ale przede wszystkim zaopatrzona w jedyny darmowy internet w mieście. Włóczęgi po farmach, rezerwatach i podstępnie ukrytych wśród bujnej roślinności sex-shopach, noc na ostrym dyżurze w miejscowym szpitalu z wykałaczką w stopie, której wyciągnięcie kosztowało ponad 500$ (karakaskich ale zawsze!) za to wrażenia z sześciogodzinnego pobytu na ER oraz przejażdżka wózkiem inwalidzkim po downtown pozostają bezcenne ;) smak Cesara z EastSideMario , którego namiastki uparcie poszukuję na całym europejskim kontynencie, jak dotąd bezskutecznie. No i najważniejsze z ważnych. Polaków rozmowy na emigracji, głównie podsłuchiwane na trybunach miejskiego stadionu, które miały zaowocować pracą magisterską o wiele mówiącym tytule „Ewolucja języka polskiego w świetle emigracji zarobkowej na kontynent północnoamerykańskim”. Kochani. Po tym jak usłyszałam na własne, rodzone, zgodne genetycznie i przysięgam, że czyste uszy, opowieść o tym jak pan Polak zabiera swoją małżonkę, panią Polkę, na zakupy do Toroncia! szczękę podtrzymywać musiałam stemplem budowlanym przez kolejne dziesięć dni. Obiecałam natenczas solennie, że spiszę, zarejestruję i przedstawię opinii publicznej, a także językoznawcom na moim matczynym uniwersytecie, wszystkie te potworki emigracyjne.
Pomysł z praca naukową popadł w zapomnienie ze względu na zawirowania życiowo-edukacyjne ale materiały były. Bezcenne! I wszystkie umieszczone na blogu ku uciesze moich pozostających w kraju przyjaciół, którzy piali do monitora z zachwytu nad pomysłowością i ekspresją polsko-kanadyjskich użytkowników języka ojczystego.
No i jak tu nie płakać nad tak rozlanym mlekiem.
Takie skarby odeszły w zapomnienie!
To se ne wrati!
Naprawdę jest mi smutno i pluję sobie w brodę, że do tego dopuściłam.
No ale cóż zrobić, na pocieszenie wybiorę się dziś z wieczora na imprezę firmową.
Obiecałam sobie, że mimo ogromnych niechęci będę wyściubiać czułki z samotni chociaż raz na tydzień, ot tak, dla higieny psychicznej. Wiadomo, wolałabym łóżeczko, książeczkę, filmik, winko, piwko, aparat i rower – all alone. Ale czasami trzeba się z ludźmi spotkać co by doszczętnie nie zdziadzieć. Zresztą i tak zawsze okazuje się, że warto porzucić samotnię na rzecz stosunków towarzyskich. Stosunki towarzyskie bywają stosunkowo zadowalające i pozytywnie nakręcające. Ale z umiarem!
Ależ to moje życie zwolniło tempo. Po dwóch latach szaleństwa i ciągłego ruchu nie potrafię się nacieszyć zmianą. Choć tyle.
A na koniec.
Dewastatorzy.
Czyli moje trawnikowe potwory dwa w ich naturalnym środowisku.
Przedstawiam Piechy ;)
Piękny książę biszkoptowy - Hamer wspaniały. Piłkarz niedoceniony. Pogromca KOTA.
A także Tajga zwana w pewnych kręgach Tajfunem vel odwieczny pacjent wszelkich klinik i OIOMów dla zwierząt. Pies o dziesięciu milionach stawów z których kazdy zgina się przynajmniej w trzech płaszczyznach ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz