czwartek, 9 czerwca 2011

Ze wstydem to piszę

Otrzymałam wczorajszego popołudnia kopa z półobrotu od pchły.
Sprawa tak drobna, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zwróciłby uwagi, mnie najpierw przyprawiła o zatrzymanie akcji serca, ugięcie nóg w stawach kolanowych, a następnie przypływ totalnej zwierzęcej paniki.
W pół sekundy znalazłam się w samochodzie.
A pięć minut później w lesie z poważnym zamiarem pozostania w ostępach na wieczność.

Po trzech godzinach przemoczona po pas, z owadami we włosach i uszach, wywianą głową i przemarzniętym wszystkim ogarnęłam jakoś wewnętrzny dygot.

Jeżeli to ma tak wyglądać, że będę schodzić na zawał przy najmniejszym zaburzeniu równowagi, to ja bardzo dziękuję, poważnie przemyślę transfer do jakiegoś ośrodka klauzurowego. Śmierć dla świata i czarny całun na głowie brzmią pięknie jako perspektywa na najbliższy rok. A jako że miałam w bujnej przeszłości bliskie kontakty z klauzurami i habitami to ani one obce, ani straszne jak dla niektórych, byleby modlić się nie kazano anu uczestniczyć w nieszporach ale to chyba jest do załatwienia.
Nigdy nie narzekałam na brak we własnych żyłach zimnej krwi i absolutnie stoickiego spokoju, z wyglądam kobiety północy, posiadam temperament hiszpańskiego byka i do tej pory uznawałam to za swoją urodę. Zmieniam zdanie, jak w kwestii tryliarda innych rzeczy na przestrzeni ostatniego miesiąca. Zamawiam zimną rybę raz, z mózgiem w stanie hibernacji.


Wobec powyższych przeżyć jak i przemyśleń na temat przyszłości ogłosiłam dzisiejszy dzień „dniem bez pracy będąc w pracy”.
To jest fajne, że w mojej firmie spokojnie mogę sobie na coś takiego pozwolić. Oczywiście wszystko w ramach rozsądku i ze stosownym umiarem ale nikt mi na łeb nie wsiada i nawet nie muszę udawać, że coś robię skoro ewidentnie robię nic ;)
A ponieważ możliwość opierdalania się jest tylko i wyłącznie moją własną zasługą (przez trzy lata ogarniałam bajzel nad którym ktoś ciężko pracował przez pięć) i pierwszy raz odkąd tu pracuje nie działam „na interwencje” tylko OMG! na bieżąco, mogę się pobyczyć w pełnym samozdaowoleniu z wykonanego obowiązku i bez moralniaka.

Podczas byczenia przedzieram się przez gąszcze blogów i tak nie bardzo mogę się zdecydować czy to co widzę bardziej mi się podoba czy bardziej mnie irytuje.

Po pierwsze primo. Mam takie pytanie - dlaczego nagle wszystkie blogi są takie same???
Nie to żebym tęskniła uparcie za milionami migających i ruchomych elementów, oczojebnymi transparentami wolności i miłości oraz banerami zmieniającymi się co piętnaście sekund ale z drugiej strony te identyczne białe, sterylne, szablony i czcionki, te gąszcze linków i odwołań do wszystkiego co żyje w sieci. Zaglądam na kolejny blog i mam wrażenie, że kilka zakładek temu widziałam identyczny. W sumie książki też można by oprawiać w jeden z dziesięciu typów okładek do wyboru... Brakuje mi tego rysu indywidualności, który był tak bardzo pożądany w blogosferze jeszcze kilka lat temu, brakuje mi koloru, brakuje mi klimatu.
Wiem, wiem, moooda. Zjawisko, którego nigdy nie zrozumiem..

Po drugie primo. Z każdym kolejnym poczytanym blogiem zaczynam się coraz bardziej głupio czuć pisząc te swoje wszystkie pierdoły ogólnoemocjonalne;) Dziś się pisze o czymś, a najlepiej o czymś WAŻNYM, społecznie czułym, zaangażowanym i po konkretnej stronie barykady. Uprawia się zjadliwy i błyskotliwy flejm na okopy przeciwników, ewentualnie na głupotę nieobiektywną czy bariery administracyjno-prawne. A przy okazji albo osobno umieszcza się linki sponsorowane, prowadzi działalność gospodarcza, zarabia kasę, dostaje w prezencie gadżety do testowania po czym pisze się z ich użytkowania mniej bądź bardziej mądre i pożyteczne recenzje.
Super!! Jestem za!! Piszmy społecznie zaangażowane teksty, budujmy społeczeństwo obywatelskie w sieci, zarabiajmy kasę, bądźmy dziećmi XXI wieku pełna gębą i wyciśnijmy globalną wiochę jak cytrynę. Byle nie robiąc przy okazji jeszcze większej wiochy .. bo ilość hejtu, mimo że nieporównywalna do onetowego forum jakością, to jednak nadal przeraża. Przeskakując od bloga do bloga czuję jakbym uczestniczyła w ogólnopolskiej kłótni, w której każdy każdego w każdej chwili może zdzielić przez łeb gumową pałką szyderstwa, ironii, złośliwości najwyższej próby ale przede wszystkim wszechwiedzy.

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek coś takiego napiszę ale przyjmując swoja dawkę komentarzy w dziennikach, tygodnikach i tvn24, a obecnie także na blogach, zaczynam czuć przytłaczający nadmiar gadaniny, która w pewnym momencie nieuchronnie sprowadza się do powtarzania innymi słowy czegoś co już zostało powiedziane, przeżute przez media i wyplute jako nieświeże.


Pewnie dlatego tak bardzo uwielbiam te blogi z pozoru o niczym, bez tematu przewodniego, płynących sobie tak jak życie właściciela. W których pojawia się wkurw, tupanie nóżka na rzeczywistość, radość z pierdoły i przepisy kulinarne, piękne zdjęcia psa na kanapie czy okoliczności przyrody. Do takich blogów się przywiązuje i jestem im wierna przez lata bo są jak bohaterowie najlepszej powieści w odcinkach, bo staja się bliscy i czasami mają opcję „let's meet in real life” ;)

0 komentarze:

Prześlij komentarz