poniedziałek, 30 maja 2011

Chwalcie łąki umajone

Na świecie taki piękny maj, a ja nie zauważam.
Pracuje do oporu, po pracy zapadam się w stosik książek albo leczę migreny, które po dwóch latach znowu zaczęły mnie regularnie nawiedzać.
Zdaje się, że moje ukrywanie się przed światem zaczyna nabierać znamion przewlekłości.
Nie narzekam.
W końcu nie mam wyrzutów sumienia, że cały wolny czas poświęcam lekturom. Zresztą to u mnie standardowa forma terapii. Gdy tylko otaczający świat przestaje spełniać wymagania uciekam w fikcję literacką, stąd od dawna znany wniosek, że moje zamiłowanie do fantastyki nie jest przypadkowe.
Dobro zwyciężające zło, szlachetni bohaterowie, którzy nawet jeżeli mordują to z głęboko moralnych przyczyn, rozterki egzystencjalne, szlachetne panny, honorowi rycerze, srebrne miecze, miłości przekraczające granice życia i śmierci. Bujdy na kółkach i bajki dla dorosłych. Uwielbiam.

A prawie zupełnie przypadkowo spełniłam punkt drugi planu.
Podjęcie decyzji zajęło mi 30 minut, a decyzja jest zgoła inna od wcześniej rozpatrywanych opcji. Tak to już z moim planowaniem jest. Kombinuję, myślę, czytam, porównuję, a potem decyzja zapada w sekundę i nijak się ma do wcześniejszych ustaleń.
Z utęsknieniem wyglądam kuriera z umową, a w czwartek sprzęcik będzie w moim posiadaniu. Nooo nareszcie coś sprawiło że drgnęłam, choć szkoda że wybicie siebie ze stanu odrętwienia musi kosztować tyle kasy...

A wracając jeszcze na chwilę do miesiąca, który niebawem przeminie.
Od wielu, wielu już lat nie jestem osoba w najmniejszym stopniu religijną ale ciągle mam w pamięci zapach własnego kościoła podczas nabożeństwa majowego. Zapach zakurzonego drewna, zimnego kamienia, palonego kadzidła, bzu w wazonach oraz fal ciepłego powietrza nieśmiało wpadającego uchylonymi drzwiami. Cichy pomruk modlących się babć i huk organów, gdy organista zdecyduje się pokazać co potrafią. Niesamowite jak wiele moich wspomnień łączy się z tym miejscem, z obrzędem, zapachem, akustyką.
To żadne odkrycie, gdy powiem, że ten świat przemija, zanika, ewoluuje ale gdy wczoraj na spacerze uświadomiłam sobie, że oto pierwszy raz w maju nie trafiłam na odprawiane przy przydrożnej kapliczce majowe, że w wazonach nie ma świeżych kwiatów, że figurka, która stoi w tym samym miejscu od zawsze, pierwszy raz nie została pobielona z okazji miesiąca maryjnego, ogarnęła mnie taka prawdziwa nostalgia. I żal. I tęsknota.
To takie normalne, każdemu się to czasami zdarza, gdy poczuje przypadkiem zapach tak doskonale znany z dzieciństwa albo odwiedzi miejsce, które pozostaje niezmienne od lat.
To takie zwyczajne tęsknić za dzieciństwem ale czasami warto, bo w nagrodę można dostać fantastyczny rodzaj dystansu do własnego życia i przymus doceniania tego co piękne dookoła.
Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało dostrzegam sens.

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

co do ostatnich akapitów - odczuwam dokładnie to samo, podpisać się mogę wszystkimi czterema rękami.
a mimo że niewierząca, kadzidlany zapach uwielbiam do tego stopnia, że najchętniej paliłabym to we własnym mieszkaniu. bo przywodzi mi na myśl tę magię właśnie, wspomnienia odwiedzonych starych kościołów w środku niczego.

Prześlij komentarz