Nie narzekać!
Powinnam sobie to wytatuować w jakimś łatwo dostępnym dla wzroku miejscu i powtarzać za każdym razem, gdy zacznę kręcić nosem na moje wewnętrzne postanowienia w momencie, gdy zaczynają działać. Wystarczy, że rozpocznę analizy własnego stanu coś się odmienia i spokój oraz harmonię trafia szlag jasny. Zaczęło się od koszmarów. Trzecią noc z rzędu budzę się zlana potem, z zapuchniętymi oczami i napastliwym niepokojem wewnętrznym który łazi za mną przez cały dzień jak głodny pies. Pogoda też się pięknie dostroiła.
Wiatrzysko szura i podśpiewuje wykorzystując wszystkie szczeliny, głowę urywa. W nocy byłam pewna, że obudzę się bez dachu nad głową, z ubytkami w oknach bądź okolicznej roślinności. Istniała również szansa, że któryś z psów odleci w siną dal. Dzięki bogu obeszło się bez strat w inwentarzu ale niepokój rośnie. Nie znoszę takiego wiatru. Przyprawia mnie o tępy ból głowy i nie daje się skoncentrować.
Dlatego też nigdy nie będę żeglować. Połączenie wiecznej wilgoci, zimna i takiego okropnego wiatrzyska wywołuje u mnie panikę na samą myśl. Trudno. A w zasadzie to bardzo szkoda bo to musi być fantastyczny sposób na podróże. Ale póki co wybieram opcje latającą ewentualnie na szynach.
W każdym razie bądź … niepokój niepokojem ale sytuacja zdaje się być nadal opanowana.
Powiedziałabym nawet, że ewoluuje w kierunkach bardzo przeze mnie pożądanych i to z udziałem metod, których nigdy nie uznałabym za skuteczne.
Bo baba to ze mnie jednak głupiutka czasem wyłazi. Wylazła raz pewnego kwietniowego dnia i zadomowiła się na ładnych kilkanaście miesięcy. I po cóż ja się tak stresowałam, po co przeżywałam, panikowałam i histeryzowałam? Po jaka cholerę chciałam światu udowadniać, że wiem co robię zamiast najzwyczajniej w świecie odpuścić i zająć się sobą i własnymi sprawami. Nie idźcie tą drogą!
Oświecenie jednak przychodzi prędzej czy później. Do mnie właśnie przlezło z wiosną.
Może to niezbyt przyjemne patrzeć na siebie z politowaniem ale jeżeli tak mam zapłacić za nowe wnioski to bardzo proszę, przeżyje. Nie narusza to szczególnie mego poczucia własnej wartości.
Rośnie ono na gruncie zawodowym jak i prywatnym i chyba nie muszę mówić jak bardzo jest mi z tym zajebiście. Tym bardziej, że to wszystko jest dość niespodziewane i mam wrażenie że dzieje się bez mojego udziału i obecności (co nie jest zgodne z prawda obiektywną!). To ja wobec tego popłynę sobie tym strumieniem zdarzeń, zobaczymy dokąd dopłynę. Mam wrażenie, że w jakieś przyjemne miejsce.
Tym niemniej chwilowo należy stawić czoła zbliżającemu się weekendowi. Główkuję od wczoraj gdzie by tu się zaszyć żeby uniknąć całego tego cyrku. Chciałabym nie używać takich słów w kontekście zbliżającej się, mało wesołej, daty no ale jakoś nie potrafię zdobyć się na powagę i zadumę. W ogóle nie potrafię o tym myśleć inaczej niż w kategoriach jednego wielkiego przedstawienia, kampanii wyborczej i udowadniania, że moja racja jest mojsza, a cała reszta to świnie, Niemcy i plebs intelektualny, nie wspominając o zdrajcach.
W planach są: Bieszczady, Beskid Żywiecki albo zagubienie się w Kampinosie bo cena paliw płynnych zmusza do kontrolowania zapędów. Bardzo chętnie utaplam się w błocie, spocę, wypiję do spółki flaszkę na jakimś zwalonym pniu i wrócę do domu zmęczona bez całego tego żałobnego obciążenia. Tak.
A dziś będziemy świętować moje niespodziewane choć zasłużone małe sukcesy na polu zawodowym ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz