Obiecałam sobie, że nie będę tu marudzić i użalać się nad własnym losem bo po pierwsze wątpię czy ktokolwiek ma ochotę czytać o cudzych problemach, gdy ma swoich własnych górkę, a po drugie wylewanie smutków w blogosferze pożytku wielkiego nie przyniesie.
Ale chyba jednak muszę złamać dane sobie słowo i zaznaczyć jak bardzo źle się porobiło.
Daruję sobie wnikanie w szczegóły ale, gdy od pięciu dni regularnie w mojej głowie rozbrzmiewa złowrogi chichot – Jesteś skończoną idiotka i największą kretynką jaką znam! - zaczynam się zastanawiać czy aby na pewno wszystko ze mną dobrze.
Oczywiście, że nic ze mną nie jest dobrze. Jak ma być dobrze skoro sama siebie uważam za kretynkę? Zdecydowanie jest bardzo nie dobrze!
I zdecydowanie nabieram ochoty co by się dość mocno i skutecznie pierdzielnąć w łeb, tak żeby w końcu otrzeźwieć, przejrzeć na oczy i zrobić unik.
Problem w tym, że ja na oczy przeglądam bardzo racjonalnie i widzę obraz w najdrobniejszych szczegółach, powiedziałabym nawet, że mam lekko wyostrzone zmysły i dostrzegam każdy włos i źdźbło w oku bliźniego, a w swoim własnym belkę i nie tylko.
I właśnie to jest ogromnie irytujące, że wiesz, widzisz, a nie grzmisz tylko czekasz.
A na co głupie babsko czeka? Na objawienie? Na cuda na kiju?
A może na wizytę na oddziale psychiatrycznym? Bo dostrzegam u siebie objawy chorobowe.
Bardzo brzydko o sobie myślę w tych dniach.
Oczywiście nie tylko o sobie tak brzydko myślę, jest jeszcze kilka osób, które załapują się na o wiele gorsze epitety ale one mnie w gruncie rzeczy mało obchodzą.
Sama siebie najbardziej na ten moment obchodzę i robiąc studium przypadku nieodmiennie z równania wynika jedno – kretynka.
Tak wiem, powtarzam się.
Nie podoba mi się perspektywa kolejnych zmarnowanych świąt. Nie podoba mi się wizja przyszłości, która w obecnych okolicznościach zaczyna się rysować. Nie podobają mi się ludzie, a zwłaszcza faceci mi się nie podobają – zdecydowanie popieram tezę o kryzysie męskości. Na palcach jednej ręki mogę policzyć mężczyzn stabilnych emocjonalnie, odpowiedzialnych, silnych siłą godności i szacunku, budzących zaufanie i takich na których najzwyczajniej w świecie można polegać.
Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będę borykać się z tego rodzaju problemami we własnym życiu, zaśmiałabym się prosto w twarz, a teraz wcale nie jest mi do śmiechu. Wręcz przeciwnie, od zaciskania zębów nabywam permanentnego szczękościsku.
Koszmar przyległ do mnie jak smoła i na dzień dzisiejszy nie wiem kompletnie jakiego rozpuszczalnika użyć żeby się tego całego syfu pozbyć.
0 komentarze:
Prześlij komentarz