wtorek, 22 marca 2011

Espani/ola

Nadeszła chwila spokoju. Co więcej, udało mi się uzyskać dostęp do zdjęć i chyba oto nastał czas małego podsumowania. Chciałabym mieć pewność, że nikogo nie zanudzę tym, co za chwilę na łamach bloga nastąpi (a będzie to mały wylew zdjęć dla mnie osobiście interesujących z różnego względu) ale szczerze mówiąc, nie jestem co do tego przekonana. Tak czy inaczej, życząc miłego oglądania, pozostaję pełna nadziei, że ktoś dotrze do końca poniższego wpisu ;)

Kilka dni przed godziną zero, delikatnie mówiąc szalałam z radości i podniecenia, przebierając niecierpliwie odnóżami w oczekiwaniu na podróż. Nie było możliwości ze względów ogólnych, aby się tym pochwalić wcześniej ale mój zapał i radość zostały zgaszone brutalnie i z przytupem. Zapaleniem płuc. I to takim, które odbiera wszystko, zarówno możliwość otwierania oczu i poruszania kończynami, jak i logicznego myślenia. O jakimkolwiek działaniu przygotowawczym do wyjazdu czy też radości z tegoż mogłam zapomnieć. Zresztą nie miałam siły na najmniejsze przejawy życia. Jedyne co mnie interesowało to jak zachować płuca na swoim miejscu. Dramat. Nie pamiętam momentu pakowania, nie pamiętam, jak znalazłam się w Płocku, przelot z Berlina do Malagi to sen jaki zloty oglądany przez dziwną mgłę. Dopiero na miejscu nieco otrzeźwiałam. Wypożyczonym autkiem udaliśmy się niekończącymi się serpentynami wysoko w góry, gdzie czekał nas raj ;) Raj wspinaczkowy rzecz jasna, bo o niczym innym mowy być nie może. El Chorro, położone w wąwozie Desfiladero de los Gaitanes, otoczone niezliczoną ilością skał wspinaczkowych, sadów cytrynowo-pomarańczowych, w których obraz, mało pięknie ale na pewno widowiskowo, wpisuje się elektrownia wodna szczytowo-pompowa (polega ona na pompowaniu wody na górę tylko po to, żeby spuścić ja na dół, produkując przy okazji energię, gdzie sens i zysk wiedzą tylko najmądrzejsze głowy).



W pierwszym odruchu, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo nad poziomem morza się znajdujemy i z temperatury, w której przyjdzie nam spać osłonięci jedynie malutkim, rachitycznym namiocikiem, miałam ochotę usiąść na pierwszej lepszej skale i gorzko zapłakać nad wizją niechybnego OIOMu po powrocie. Zamiast tego postanowiłam jednak zachwycić się widokami. Jakoś to w końcu będzie, zawsze jakoś jest, co nie.


Pierwsza wycieczka i od razu atrakcje turystyczne. El Camino del Rey czyli tak zwana Ścieżka Króla. Mega ekstremalna via ferrata tylko dla zuchwałych. Na szczęście zabrakło nam czasu na "spacer" tym szlakiem, zresztą oficjalnie jest on zamknięty dla zwiedzających i bez podstawowego sprzętu alpinistycznego nie ma się co zapuszczać w ten rejon ale zapewniam, że już od samego oglądania zawieszonych ponad 100 metrów nad dnem wąwozu fragmentów konstrukcji chodzą mrówki po plecach.


Hiszpania jak wiadomo to kraj katolicki, mniej bądź bardziej, ale jednak i także tu, zupełnie jak na polskiej prowincji, malownicze kościółki wyrastają w najmniej spodziewanym momencie.


Tama w El Chorro i ogólny widok na miasteczko, które moim zdaniem ma maksymalnie pietnastu mieszkańców (tylu udało się naliczyć w ciągu prawie 10 dni;)



Taras widokowy i najwyższy „szczyt” w rejonie El Chorro.


I kolejna niespodzianka, gdzieś na górze, po pokonaniu milionów kilometrów górskich serpentyn, gdzie bardziej spodziewasz się poszarpanych grani, kozic i innych takich, nagle masz przed sobą ogrom wody, której zdecydowanie nie powinno być w tym miejscu ;)


Pierwsze truskawki roku zawsze budzą zachwyt, nawet (a może zwłaszcza) jeżeli są Hiszpańskie.


Alora - miasteczko przyklejone do zbocza góry jak huba i ciasne tak jak tylko na południu Europy się zdarza;)


Port w Maladze, fragment nadmorskich bulwarów i przepiękny stadion do corridy (nadal nie wiem czy takie stadiony mają swoją specjalną nazwę. Ktoś wie?)


Konsultacje, stawiamy na ilość czy na jakość (pod koniec tego artykułu czytelnik będzie pewien odpowiedzi ;)


Drużyna ;)


Tak wygląda Malaga 10 minut spacerkiem od centrum. Budyneczki jak z obrazka, wychuchane, wypieszczone, cudne, samochodziki malutkie, palmy, wszędobylskie koty i pomarańcze oraz ilość zieleni, która zrobi dobrze każdemu.


W stronę morza ;)




Bardzo lubię siebie w warunkach wakacyjnych, dlatego nie oszczędzę wam takich widoków ;)



Bo to mój blog i mogę tu umieszczać nawet smętne romantyczne pierdoły ;)


Ponieważ w Maladze zanotowaliśmy totalny i niewybaczalny brak skał ninjas zdobyli palmę ;)


A ja trawnik ;)

Jedynym usprawiedliwieniem dla umieszczania tego typu zdjęć jest moja własna radocha ;)



Aby nikt nie miał wątpliwości ;)


Pułapka na turystę ;)

W Maladze w owym czasie odbywał się karnawał, niestety nie udało nam się ani razu zrozumieć o co chodzi, gdyż żaden z członków Drużyny nie był wyposażony w umiejętność rozumienia języka hiszpańskiego, co zupełnie nie przeszkadzało nam w odbiorze klimatu fiesty.


Bywało anielsko.


Chóralnie oraz operowo.



Szyderczo ;)

A teraz to na co wszyscy czekali!!!!!


Wstępne obmacanie skał, konsultacje, narady ;)


Pierwszy idzie Komandoś ;)


A Robi pilnuje, żeby nie było kuku :P


Pomarańczowe gacie ładnie się prezentują na skale ;)

A teraz Mła!







To byłam ja, jarząbek, wlazłam, zlazłam szczęśliwie, pozostałam dumna jak paw i z bolącymi paluszkami ;)


Ekologiczna kosiarka do trawy.

Prawdziwy pies pasterski.

Szarańcza bez szacunku dla zmotoryzowanych.

Niebo nad El Chorro (ogłaszam konkurs na zidentyfikowanie występującego na obrazku UFO).

W niedzielę wieczorem każde szanujące się hiszpańskie miasteczko poniżej trzech setek mieszkańców gra w bingo. Na temat innych miasteczek występuje brak danych.

Pogoda dopisywała średnio, bardziej niż średnio, dzięki temu powstały metody chronienia się przed wodą.


Jak np. metoda wpasowywania się w teren.


Przy okazji wpasowywania odkryliśmy apartament głównego mieszkańca.



Te skały naprawdę nie mają wiele wspólnego z Jurą, może poza materiałem z którego są zbudowane;)


Gwiazda sezonu.



A nad głową krążyły nam najprawdziwsze orły! I nie, nikt nie nucił tej piosenki, o której właśnie myślicie!

W skałach każdy musi mieć swój kolor rozpoznawczy;)


I naprawdę było zimno!


Te malutkie punkciki to wspinacze, którzy po deszczu wyleźli z różnych szczelinek i zagłębień jak dżdżowniczki ;)


Król Julian I (w trakcie deszczu dzieci się nudzą ;)



A także jego królowa ;)

Słońce jednak zażądało swoich pięciu minut ;)


Wtedy - wiadomo, wspinacze jak dżdżowniczki … ;)


A teraz Cadiz !!!


Papugom na wolności mówimy stanowcze TAK!




Teraz już wiem skąd pomysł na maty do zwalczania płaskostopia.


Ogród botaniczny w Cadiz. Jedyny ogród na świecie w którym fontanienek jest więcej niż roślin ;)



Mężczyzna oraz fale bijące o brzeg, a w tle latarnia. Bardzo romantyczne...



Bardzo liczyliśmy na ten promyk nadziei, niestety....


Interesujące, nieprawdaż ?
Babska.


I chłopacy ;)


Jedyna szansa aby zamoczyć nogę w oceanie. Bywatch ;)




Strażnicy portu.


O tak! Panowie bardzo chcieli pomóc. Wszyscy. Naraz. A w oczach pani obok widzę ewidentną zazdrość ;)


Muszę przyznać, że kulinarne nuuudy...choć wyglądają apetycznie ;)



Ronda i największy, najwyższy i najbardziej widowiskowy most w moim życiu. - Puente Nuevo, ponad 100 m od dna wąwozu robi niezapomniane wrażenie.


Piękna Hiszpańska pogoda;)


Pięć sekund po opuszczeniu granicy z Gibraltarem (nikt tu nie zarejestrował faktu zaistnienia układu z Schengen, kontrola graniczna jak za starych dobrych czasów tyle, że bez stempelków w paszporcie co nas najbardziej zasmuciło)


Żeby nie było wątpliwości kto tu rządzi.


A rządzą tu małpy!


Niepodzielnie! (Choć potrafią zachować kulturę i się po ludzku przywitać z gośćmi)


Każda małpka doskonale wie, że do samochodu można się dostać jedynie przez uchyloną szybkę dlatego każde przejeżdżające auto jest pod tym względem dokładnie kontrolowane ;)



Przejażdżka na człowieku to też niezła rozrywka ;)


Zaraz za małpami w hierarchii jest wojsko.


Jedyna plaża na Gibraltarze jaką udało nam się zarejestrować bystrym wzrokiem turysty ;)


Bardzo chcieliśmy zobaczyć tę latarnię morską. Niestety bez szans. Wiatr sztormowy zwalał z nóg nawet łosie, a co dopiero ryjówki.



Gdzieś między Europą a Afryką …


Mapa świata.


Czy widzieliście kiedyś pas startowy lotniska przez który przebiega najnormalniejsza w świecie droga szybkiego ruchu? To właśnie widzicie.

Gibraltar

Pojechaliśmy do Hiszpanii głównie w celach wspinaczkowych. Jak widać na załączonych obrazkach pogoda była taka „jak w Polsce w lipcu, gdy nie ma pogody„, a że na mokrej skale wspinać się nie da ruszaliśmy w drogę i był to piękny i owocny czas. Fakt, że w pośpiechu, wiecznie przemoczeni, głodni i zmarznięci nie dostrzegliśmy wszystkiego tego, co dostrzeżenia było warte ale mimo wszystko zaprzyjaźniliśmy się z Hiszpanią na dobre, obiecując sobie i właścicielom campingu w El Chorro, że jeszcze się tu pojawimy. I tak też się stanie z pewnością.
Natomiast wspinanie również miało miejsce, trzy dni z dziesięciu można uznać za całkowicie wspinaczkowe zatem w ogólnym rozrachunku wyjazd podsumowaliśmy jako bardzo udany i pouczający.
O dziwo udało mi się w tych warunkach powrócić do pełnego zdrowia.
Zaciągnąć wiele interesujących znajomości w kręgu europejskich wspinaczy.
Uzyskać zaproszenie na wspin na Wyspy Brytyjskie.
Zamęczyć trzustkę hektolitrami pysznego lokalnego wina w cenie 1 euro.
Oswoić się z klimatem malarycznym.
I wrócić pełna energii, zrelaksowana, zadowolona, z siłą i zapałem do wszystkiego, zwłaszcza niezbędnych zmian.

A za trzy dni urodziny łośca z okazji, których ruszamy na ostatnie w tym roku narty ;)
W jeszcze większym i przebojowym składzie niż ostatnio.
Bez kitu, uwielbiam moje życie;)

0 komentarze:

Prześlij komentarz