środa, 9 lutego 2011

Wielkomiejsko

Wspominałam już jak bardzo lubię być w ruchu?
Dzisiejszy piękny poranek przy okazji szkolenia zapędził mnie w samo centrum stolicy. Niesamowite jak bardzo stęskniłam się za tym miastem. W końcu żyłam w nim prawie dziesięć lat i to tych najbardziej rozrywkowych i pamiętających wielkie ekscesy o trzeciej nad ranem;)
Krótki przejazd metrem, a potem sprężystym krokiem: Marszałkowska, Świętokrzyska, Królewska w najlepszych dla tego miasta godzinach porannych, gdy większość się spieszy, a część patrzy na spieszących znad filiżanki kawy grzejąc się we wszędobylskich małych kawiarenkach, może nie tak urokliwych jak na południu Europy ale jednak z tym swoim specyficznym stołecznym klimatem. Tak, poranek to zdecydowanie najlepsze godziny dla Warszawy, a ja biegnąc tymi tak świetnie znanymi ulicami, przypominałam sobie jak bardzo kocham tętno dużego miasta, jak dobrze i na miejscu czuje się w tej zurbanizowanej dżungli. Całkiem możliwe, że czuję się tu równie dobrze co wśród dzikiej przyrody, choć w zupełnie innym kontekście.
No i tak sobie pędząc niespiesznie, spoglądając na świat zza zasłony muzyki oraz z kubkiem pysznej kawki ( a jakże!) w dłoni, chłonęłam tą atmosferę miejską. Zdecydowanie uwielbiam ten bieg, ten ryt, anonimowość, przestrzenie zabudowane. Miasto mnie pobudza, inspiruje i nakręca. Do takich doszłam wniosków, po czym zostałam sprowadzona na ziemie przez prelegentów rodem z KC, którzy wygłosili przemówienie na temat geodezyjnych oczywistych oczywistości psując mi tym samym dokumentnie całą radochę z bycia w stolicy.

Dziwna ta sprzeczność. Z jednej strony jestem ogromną i dozgonną miłośniczką natury, życia pod chmurą, w namiocie, przy ognisku, z wiatrem we włosach i robalami, a z drugiej okazuje się, że dżungla miejska jest mi równie bliska i działa na mnie stymulująco.
Nie jestem pewna czy byłabym w stanie świadomie i odpowiedzialnie wybrać swoje miejsce na ziemi w którym czułabym się naprawdę u siebie i w pełni na miejscu. Nie wyobrażam sobie życia w blokowisku, bez kawałka trawnika, bez możliwości pobrykania z psem po łące, a z drugiej bardzo wątpię czy mogłabym zrezygnować z takich przyjemności jak ciepła woda w kranie, stały dostęp do sieci czy umiarkowana bliskość ośrodków przyjemności kulturalnych.
Wychodzi na to że najlepiej by mi było w małym miasteczku ale te z kolei darzę uczuciem czystej nienawiści ;) Nie ma dla mnie ratunku! Choć podejrzewam, że odpowiedź na ten dylemat jest banalnie prosta – u siebie będę tylko wtedy kiedy będę w ciągłym ruchu!! Tak. Mało odkrywcze ;)

Ale wniosek na dziś jest taki, że zdecydowanie kocham wielkie miasta.

Kocham też przygotowywania do wypraw, co znaczy że zaczynamy powolutku myśleć o zbliżającym się wyjeździe do pięknej Hiszpanii.
Myślenie w moim przypadku polega na zastanawianiu się jakie fatałaszki ze sobą zabrać oraz na kolekcjonowaniu wiedzy na temat miejsca w które się udajemy. Ponieważ trwająca w najlepsze sesja nie sprzyja zdobywaniu wiedzy skupiłam się na odzieży. Nie muszę mówić, że naruszyło to w znacznym stopniu moja płynność finansową? W ogóle sport poza tym że zagraża życiu i zdrowiu to jest bardzo wyczerpujący finansowo, tzn sport który uprawiam i w wydaniu Wąskich*, niezależnych i rozrzutnych ;) Cóż, podróże są warte wszystkiego, a że zakupiono plecak, przepięknego windshielda oraz pierwsze w mojej karierze buty wspinaczkowe jestem okropnie zadowolona z wydanych pieniędzy. I coraz bardziej, z każdym dniem nie mogę się doczekać tego ruchu, innego powietrza, innych ludzi, samolotów!!!!!!
Najwyższa pora na podróż.



*O państwu Wąskich w przyszłości opowiem więcej ale póki co zostawmy ich jako tajemniczy twór rodem z Zakopanego ;)

0 komentarze:

Prześlij komentarz