Walentynki to bullshit jak rzekł G. I to jest FAKT. Ale to nie znaczy, że nie może być przy okazji miło ;) W sumie każdy powód jest dobry, żeby dać prezent czy prezent otrzymać, choć rzeczywiście, najlepszym powodem jest brak powodu ;) Tak. Zresztą nigdy jakoś mnie te walentynki do siebie nie przekonały, zupełnie jak sylwester. Albo trzeba się dobrze bawić na zawołanie i zgodnie z kalendarzem, albo bardzo kochać i nosić jakieś czerwone kwiaty - bez sensu. Ale jest milo jak jest milo ;)
Postanowiłam podzielić się tymi jakże głębokimi przemyśleniami z ogółem, gdyż jestem chwilowo całkiem szczęśliwa. Nie, nie z powodu walentynek, ani prezentów (pomelo* x2, sauna, basen oraz kupon na 15 mln nowych polskich ;), ani nawet słonecznej aury (choć ta zdecydowanie nie jest mi obojętna). Uśmiecham się bo „po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój” itd. w romantycznym tonie.
Ostatnich kilka dni to szereg mocno stresujących i przerażających sytuacji, myśli, koncepcji i prognoz. Co z kolei nie omieszkało odbić się na moim zdrowiu. Nadszarpnięte końcówką przeklętego 2010 roku nerwy, dały o sobie znać z podwójną mocą, za co teraz płacę bólem zatok i inwazją wszelkich niesympatycznych drobnoustrojów czujnie wyczekujących na wyłom w mojej wspomaganej rekinem barierze immunologicznej. Się doczekały skubane. Ale nie na długo.
Pożary pogaszone, chmury przepędzone, a ja radośnie wracam do rehabilitacji uszkodzonej reki oraz układu odpornościowego, bo Hiszpania nabiera boleśnie realnych kształtów, już prawie tam jestem, jedną nogą, a już na pewno marzeniami. A do tego wszystkiego co chcę tam zrobić potrzeba dobrego zdrowia. Czego sobie i państwu życzę ;)
* sprawca uzależnienia ma w kły!!!
1 komentarze:
Znalazłam siebie w Twoich linkach i tak tu dotarłam... Hiszpania... brzmi bosko... Trzymam kciuki wobec tego ;)
Prześlij komentarz