poniedziałek, 31 stycznia 2011

Igloo

Nie potrafię znaleźć równowagi. Z jednej trony cholernie chcę żeby wszystko było dobrze, staram się nie być przyczyną nieporozumień, buduję w sobie tolerancje i dystans. Pracuję wewnętrznie nad spokojem i opanowaniem. Chcę po prostu żeby było dobrze. I spokojnie.
A z drugiej strony drzazgi jakie gdzieś tam we mnie ciągle tkwią nie dają o sobie zapomnieć.
Niby skutecznie udaję, że ich nie ma.
Niby nauczyłam się przechodzić obok nich obojętnie i nie zwracać uwagi na to, że ciągle gdzieś tam pobolewają. Ale kruchość tego całego niby potrafi ukazać się w całej okazałości w najmniej oczekiwanym momencie za to ze skutkiem małego huraganu, który porywa wszelkie kolorowe zasłony, parawany i kurtyny, ukazując zdewastowane pole po bitwie, na którym do dziś nie wyrosło nic bardziej okazałego niż powykrzywiany kolczasty krzaczek.
Tak niewiele trzeba żeby cały wysiłek szlag trafił.
I gdy tak trafia po raz kolejny czuję się coraz bardziej zagubiona bo sił do walki z obcą materią coraz mniej, bo przewidywalność scenariusza odbiera wszelką motywację. Bo nieuchronność bólu każe schować się w igloo i po prostu przeczekać.
Nie potrafię być kim innym niż jestem. Nie chcę być kim innym. I nie będę nikim innym!
Tych wszystkich drzazg nie powbijałam sobie sama, nie mam wpływu na to, że bolą.

Nie mogę siedzieć w domu, ogarniają mnie wtedy wszystkie rasy demonów. Weekend w domu zabija! Na równi z samotnością choć na tym polu G. okazuje się być najlepszym pogromcą demonów.

1 komentarze:

G! pisze...

Bo pogromca Demonow to nieskromny ja! ;) I niepokornie niebezpieczny ... If you know what I mean ;)

Prześlij komentarz