Czasami zwyczajnie nie wierzę, że to wszystko się dzieje.
Zawisam dwa metry nad podłogą, oddalam perspektywę i patrząc na wydarzenia z dystansu, nie mogę przestać się dziwić.
Świadomość tego, że istniejesz tylko na chwilę, że życie jest ulotne, że czasu nie wolno marnować, choćby nie wiem jak banalna - napawa mnie przerażeniem, bo to co się dzieje nie ma nic wspólnego z tym, jak chciałabym żeby to wyglądało.
Co jest właściwie? Poddawanie się biegowi zdarzeń przyjmując każdą chwilę z wdzięcznością, że jest i trwa czy krwawa walka o własne szczęście bez względu na cenę? Jeżeli tą ceną jest czarna dziura w którą wpadam, w której się zapadam nie mogąc oddychać i żyć. Gdy, walka o z łóżka wstanie, kolejny taniec w cyrku zdarzeń, stają się rzeczywistością i determinują każdy dzień. Gdy miłość przynosi tylko ból i zawód. Czy tak można trwać?
Ze świadomością, że wybór dokonany raz nie może zostać cofnięty, choćby był najgorszym z możliwych ?
Co dzień toczę wojnę ze sobą. Nie tylko wojnę o to żeby rano wstać i żyć, wojnę światopoglądową w najgłębszym tego słowa znaczeniu, o podstawy funkcjonowania i wyborów, o granice i o godność.
Lubie tą siebie, lubię moja energię i chęć widzenia rzeczy mało widocznych, chęć przezywania i bycia, moja siłę i moją pewność tego, że to co myślę, kim jestem, nie jest przypadkowe, że wszystko ma sens. Lubię świat wewnątrz mojej głowy, lubię świat oglądany moimi oczami odbijający się na matrycy subiektywnego mózgu. Lubie to i nie potrafię czasami zrozumieć czemu tak bardzo nie chcę być sama. Po co mi wieczne niezrozumienie? Bo żeby radość ze zdobycia góry była pełna potrzeba mi otwartych ramion drugiego człowieka? Zdecydowanie tak, choć ta potrzeba pożera moją wolność jak wygłodniała bestia.
Ta potrzeba zniszczyła świat w którym było mi dobrze, goniąc za marzeniem, za myślami w łososiowym kolorze biegnącymi nad morze, by znaleźć odrobinę tego, za czym tak bardzo tęsknię.
Ten wpis to wynik targających mną emocji, świadomości, że cała moja konstrukcja wewnętrzna jest krucha jak porcelana.
Chęci wykrzyczenia światu, że każdy dzień najzwyczajniej w świecie boli.
I że chciałabym żeby przestało bo jestem coraz bliżej krawędzi.
Pozostając w zgodzie ze sobą, będąc wierna ideałom na których zbudowałam swój wewnętrzny świat, nadal wierząc w miłość, dobroć, wolność, szczerość zaciskam zęby i szukam drogi ucieczki. To będzie najważniejsza podróż.
Zawisam dwa metry nad podłogą, oddalam perspektywę i patrząc na wydarzenia z dystansu, nie mogę przestać się dziwić.
Świadomość tego, że istniejesz tylko na chwilę, że życie jest ulotne, że czasu nie wolno marnować, choćby nie wiem jak banalna - napawa mnie przerażeniem, bo to co się dzieje nie ma nic wspólnego z tym, jak chciałabym żeby to wyglądało.
Co jest właściwie? Poddawanie się biegowi zdarzeń przyjmując każdą chwilę z wdzięcznością, że jest i trwa czy krwawa walka o własne szczęście bez względu na cenę? Jeżeli tą ceną jest czarna dziura w którą wpadam, w której się zapadam nie mogąc oddychać i żyć. Gdy, walka o z łóżka wstanie, kolejny taniec w cyrku zdarzeń, stają się rzeczywistością i determinują każdy dzień. Gdy miłość przynosi tylko ból i zawód. Czy tak można trwać?
Ze świadomością, że wybór dokonany raz nie może zostać cofnięty, choćby był najgorszym z możliwych ?
Co dzień toczę wojnę ze sobą. Nie tylko wojnę o to żeby rano wstać i żyć, wojnę światopoglądową w najgłębszym tego słowa znaczeniu, o podstawy funkcjonowania i wyborów, o granice i o godność.
Lubie tą siebie, lubię moja energię i chęć widzenia rzeczy mało widocznych, chęć przezywania i bycia, moja siłę i moją pewność tego, że to co myślę, kim jestem, nie jest przypadkowe, że wszystko ma sens. Lubię świat wewnątrz mojej głowy, lubię świat oglądany moimi oczami odbijający się na matrycy subiektywnego mózgu. Lubie to i nie potrafię czasami zrozumieć czemu tak bardzo nie chcę być sama. Po co mi wieczne niezrozumienie? Bo żeby radość ze zdobycia góry była pełna potrzeba mi otwartych ramion drugiego człowieka? Zdecydowanie tak, choć ta potrzeba pożera moją wolność jak wygłodniała bestia.
Ta potrzeba zniszczyła świat w którym było mi dobrze, goniąc za marzeniem, za myślami w łososiowym kolorze biegnącymi nad morze, by znaleźć odrobinę tego, za czym tak bardzo tęsknię.
Ten wpis to wynik targających mną emocji, świadomości, że cała moja konstrukcja wewnętrzna jest krucha jak porcelana.
Chęci wykrzyczenia światu, że każdy dzień najzwyczajniej w świecie boli.
I że chciałabym żeby przestało bo jestem coraz bliżej krawędzi.
Pozostając w zgodzie ze sobą, będąc wierna ideałom na których zbudowałam swój wewnętrzny świat, nadal wierząc w miłość, dobroć, wolność, szczerość zaciskam zęby i szukam drogi ucieczki. To będzie najważniejsza podróż.
0 komentarze:
Prześlij komentarz