Z okazji takiej, że nie ma okazji, albo jak kto woli, poświątecznej, na wstępie mojego listu poczynię wyznanie – otóż, aby napisać notkę zakradłam się bezszelestnie do bidonu mojego brata jeszcze-nie-ale-już-niedługo-hadrkorowego-koksa i wypiłam trzy łyki płynu przedtreningowego. Redbull, proszę szanownego państwa, to się może schować i buty czyścić temu soku z gumijagód. Łyk jeden wystarczył, abym w stu procentach skutecznie odzyskała ciało i umysł oraz dawno zapomniane skrzydła, nawet kręgosłup jakoś mniej boli i płuca tak nie rzężą (trudne słowo).
Miła odmiana, gdyż ostatnie dni przetrwałam w stanie wegetatywnym, zupełnie pozbawiona jakichkolwiek objawów myślenia, za to z silnymi objawami grypy.
To mówicie, że w tym czasie miejsce miały święta?
Jakoś przegapiłam, umknęło mi. Nie zażyłam w tym roku świątecznej, rodzinnej atmosfery.
Większą część prezentów nabyłam w okolicach równika.
Mniejszą część prezentów, ale tą bardziej wymagającą, nabyłam w gorączce (nie przedświątecznej, trzydziestodziewięciostopniwej) wraz z nimi, najnowszą „Morfinę” Twardocha i tak sobie na tę „Morfinę” patrzyłam przez weekend cały i na patrzeniu się skończyło, bo do przeczytania były prezenty dla innych (brzydki zwyczaj, wiem, ale opanować się nie było jak, są tacy co rozumią). Nie wiem, na co mi ten Twardoch skoro i tak nie mam mózgu oraz jak zwykle nie mam funduszy (może Unia to mnie, dla odmiany, kiedyś dofinansuje? Czy Unia mnie słyszy?), a embarga na książki nikt nie zdjął, z tego, co pamiętam, bo to akurat pamiętałabym świetnie.
Większą część prezentów nabyłam w okolicach równika.
Mniejszą część prezentów, ale tą bardziej wymagającą, nabyłam w gorączce (nie przedświątecznej, trzydziestodziewięciostopniwej) wraz z nimi, najnowszą „Morfinę” Twardocha i tak sobie na tę „Morfinę” patrzyłam przez weekend cały i na patrzeniu się skończyło, bo do przeczytania były prezenty dla innych (brzydki zwyczaj, wiem, ale opanować się nie było jak, są tacy co rozumią). Nie wiem, na co mi ten Twardoch skoro i tak nie mam mózgu oraz jak zwykle nie mam funduszy (może Unia to mnie, dla odmiany, kiedyś dofinansuje? Czy Unia mnie słyszy?), a embarga na książki nikt nie zdjął, z tego, co pamiętam, bo to akurat pamiętałabym świetnie.
W Wigilię wyłączyli na wsi energię i musiałam we mgłach wracać pod las, bo na wsi bez prądu nie ma ogrzewania, a że pierzyny też już dawno wyszły u nas z mody, to umykałam przed klimatem polarnym, aby nie dać przewagi patogenom i tak błąkając się po tych polach i lasach mazowieckich odkryłam, że święta mijają, a ja nic, ani szczególnej miłości do świata nie odczułam, ani życzeń słodkich na blogasku i naszej klasie nie umieściłam, ani nie przesłałam żadnego łańcuszka z piękną świąteczną rymowanką, bo mi się nie chciało uczestniczyć, albo może uczestniczyć nie mogłam ze względów jakiś osobistych, których przyczyn nie udało mi się jak dotąd dojść.
I tak jest lepiej, tak właśnie wolę niż gdybym miała odmrażać sobie opuszki palców na balkonie, wykańczając kolejnego papierosa z myślami pełnymi dawnych twarzy, ze świadomością kolejnych głupich pomysłów i nieskończonej naiwności.
I gdybym umiała pisać tak jak chciałabym umieć, to tekst ten pełen by był zniecierpliwienia oraz wielkiego fucka wyciągniętego w kierunku. Bo mogę. Bo miłość mam w sobie na co dzień, bo wyrozumiałości nie brakuje mi nigdy, bo usprawiedliwiam i tłumaczę, daję wolność i prawo do wszystkich wyborów świata i zwykle nie oczekuję nic w zamian. Nie musisz mnie szanować, ani doceniać, nie musisz myśleć, nie musisz nawet pamiętać, a mnie nie musi to dotykać, ale lubię moje skazy i furię, którą czuję i którą mam pod pełną kontrolą.
Więc, z okazji nowego świata, starego roku. Z najlepszymi życzeniami, mój koszmarze cudowny. Ja. Na dachu świata. Ze światem u stóp, choć to nigdy nie miało się stać.
I jeszcze.Takich rzeczy do tej pory tu nie było, co oznacza, że najwyższa pora? O nie, ale plącząc się po internetach w świątecznym nieróbstwie, zapędziłam się ponownie w dziwne rejony i oto rykoszet. Nie polecam oglądać, no chyba, że dla gitarzysty, słuchać hmmm, jakoś tak od 1:25 i w zasadzie to może niekoniecznie wokal, chociaż nie ma dramatu, ale ten ARANŻ! Te gitary! Kawał całkiem dobrego utworu rockowego z tego wyszedł, a mi pasuje do nastroju. Także tego, Doda proszę państwa, co poradzę. Świat się nie skończył.
5 komentarze:
Też ostatnio miałam problem ze słowem "rzężenie" :D
I jakże mi fajnie po przeczytaniu Twojej notki :D
A co to za wynalazek do picia był? Bo ja jutro będę potrzebować...
Doda,łeee:)
Podprowadź no tego soku może trochę...?
Nie powiem Wam, bo to ma SuperAnabolicWorkout w nazwie :D
Co łe? Fajne gitary? Fajne. Nawet Dodzie można czasami przyznać dobre gitarry ;)
Ojej, jak Anabolic i do tego Super, to może faktycznie zrezygnuję.
A cover mi się podoba :) Doceniam gitarki (mam słabość do gitarzystów)
JA TEŻ! ;)
Prześlij komentarz