niedziela, 30 września 2012

Tytułu posta nie maz powodu, że będzie jutro. Albo i nie.


Jeszcze tylko jeden rozdział – to najbardziej niszczycielska klątwa moich wszystkich wolnych weekendów. Odpoczywanie i wysypianie się schodzi na dalszy plan i czy piję, czy nie, czy włóczę się, czy nie, czy gdy grzecznie przebywam w domku pod kołderką i tak zawsze kończę o czwartej nad ranem wraz z końcem książki, której początek widziałam w okolicach godziny dwudziestej drugiej i już nie ma ani jednego rozdziału dalej i jest to bardzo wielka szkoda.

A potem człowiek zamiast dać odpocząć oczom, wstaje o dziewiątej ze względów fizjologicznych, odkrywa słoneczny świat za oknem, robi kawusię, włącza Trójkę i dzieli się niedzielną półprzytomną myślą ze światem. Bo człowiek głupi i tak ma.

Kolejnym przykładem potwierdzającym tezę jest to, że człowiek łapie wszystkie książki jakie wpadną mu w ręce i czyta zachłannie, jakby za miesiąc najpóźniej miał wpaść w łapy średniowiecznego inkwizytora, który ma zlecenie na jego gałki oczne [sic!]. Nie przeczyta, rzecz jasna, wcześniej czego utwór literacki dotyczy, a potem próbuje jakoś czytać jednym okiem (tak jak ogląda się potwornie straszne i tandetne horrory, w przypadku, gdy nie jest się fanem horrorów [czy Piła XIV to nadal horror, czy już zrzut screenów z warsztatu uboju?], anyway próbuje, ten głupi człowiek, tak czytać, bo jest ciekaw, co dalej, ale nie może znieść opisów, bo mimo że w wielkiej swojej hipokryzji jada zwierzęta, to jednak ciągle próbuje udawać, że nie ma pojęcia, skąd się biorą kotleciki i kiełbaski, a już na pewno nie chce wiedzieć, że w Wietnamie są restauracje, które w ogrodzie mają zoo z tego, co potem ląduje na talerzach, mordowane zaraz przed podaniem.
W moim świecie są trzy kategorie pomysłów – doskonałe, złe i kurwanieróbtegowięcej... ta książka w jakimś stopniu należy do trzeciej kategorii, mimo że ciekawa, dowcipna i generalnie na jeden gryz, smaczna. Fajne musi być poznawanie świata poprzez kuchnię i jest to naprawdę zdecydowanie najwyższa pora żebym nauczyła się jeść to co ostre, bo czuję, że dużo (za dużo) tracę przez tą niewyparzoną gębę o'mine. Jest misja, jest plan. Dziś już jednak liczę tylko na to, że przewodnik po Tajlandii nie okaże się aż tak pasjonujący i da mi spokojnie pospać, gdyż na jutro też mam już zaplanowaną misję wyjazdową i muszę być przytomna,
Oraz. Bardzo żałuję, że tym razem na liście podróżnej  nie ma Wietnamu, bardzo.

A wracając jeszcze do sobotniego wieczoru z lekturą, maraton rozpoczynałam, gdy w radiu Pan Piotrek zapowiedział kolejną godzinę swojej listy, a jako gościa Marysię. Taaaa czytałam wywiad, wszyscy czytali, nawet byłam ciekawa tych utworów, mimo że Awaria średnio, a właściwie bardzo mało do mnie przemówiła, aż TU WTEM!

Pakt przy dźwiękach głośnika… [proszę się nie bać ani Fokus, ani tym bardziej Magik nie wparowali do studia, tak mi się jakoś koniecznie chciało to napisać] bo utwór po prostu wydobyty z mojej głowy! Przysiadłam na skrawku stolika i nie drgnęłam póki nie wybrzmiał. Uwielbiam, gdy artysta mówi to, co myślę i mówi to melodyjnie i pięknie. Pani Mario, ma Pani moje wszystkie hołdy za ten utwór, dzięki!

Chciałam Państwu zaprezentować co mię tak poruszyło, ale premiera dopiero trzeciego października w związku z tym nima, jak będzie to się wrzuci, a póki co singiel.

O już jest ;) To prosz.


0 komentarze:

Prześlij komentarz