środa, 19 września 2012

O dziwkach nie myślałem, ale sens mycia żab frapował mnie będzie do rana


Miałam wczoraj w nocy taką myśl jedną, błyskotliwą, ironiczną, ostrą jak brzytwa, przenikliwą i zupełnie niespodziewanie genialną, miałam tą myślą ruszyć podstawy świata, ale niestety zapomniałam.
Wszystko wedle ustalonego i znanego od dawna schematu – najlepsze myśli przychodzą do głowy późno po północy, gdy jest mi nareszcie ciepło w stopy, ale daleko do klawiatury i nie ma na świecie żadnej siły, która wymusiłaby na mnie opuszczenie przytulnej pościeli. Gdybym mogła wybrać i stworzyć jeden magiczny przedmiot to zaprojektowałabym drzewko szczęścia zamiast liści produkujące funty szterlingi albo glinianą tabliczkę, która zapisywałaby myśli człowieka podróżującego na skraju snu i jawy.
Jedno jak i drugie uczyniłoby mnie krezusem,.
A przydałoby się. Bo choć los był łaskaw w tajemniczych okolicznościach pozbawić mnie dostępu do karty kredytowej (tajemnicze okoliczności polegają na tym że Karmel po pijaku gubi w piachu kartę kredytową wraz z dowodem osobistym i już cała Warszawa zna jej dane osobowe) to i tak zasoby topnieją w tempie zastraszającym i ta tendencja nie wygląda na taką, która chciałaby się odmienić, choćby symbolicznie.

Współlokator wyjechał się na sam kraniec Polski oglądać jakieś elektrownie. Po co mu do oglądania elektrownie jedynie Przedwieczny raczy wiedzieć, ale nie wnikam i z serca błogosławię wszystkim wycieczkom. W końcu mogę nałożyć błocko na twarz, posprzątać i efekt sprzątania podziwiać dłużej niż przez pół godziny oraz dać szansę duchom przeszłości, które wyłażą zawsze wtedy, gdy moja zbroja i ostoja porzuca obowiązki małżeńskie na rzecz uzupełnienia kolekcji punktów karnych. Duchy przybywają w formie smsów zza morza, bądź zza oceanu, w zależności. Tym razem nie wiem skąd przybyły, ale konwersację znajduję jako wielce udaną. 
Kulisty budzi we mnie sprzeczne uczucia. Mimo upływu trzech, z górką, lat ciągle, z uporem godnym lepszej sprawy, nadaje ten sam komunikat i ZUPEŁNIE nic więcej. Macha mi ta swoją niedźwiedzią łapą, przypomina, że jest i pamięta, a czasem nawet, że tęskni, po czym milknie na miesiąc, dwa bądź trzy. Doprawdy, jedyny w swoim rodzaju. Nie wiem jak można się tak  znać, nie znając się wcale, ale nie zamierzam nawet o milimetr tego zmieniać. Bezpieczne rewiry, znane okolice, reszta jest mi doskonale obojętna. Oraz miła jest mi ta świadomość, że nawet jeżeli jest w tym interes, podstęp, a może nawet jakiś przedziwny rodzaj pułapki, to jednak jest. Za duża jestem na to żeby czegokolwiek się obawiać. Dobrze.

Oraz jestem na skraju nerwicy służbowej. Czuję w sobie MOC i zapał, dawno niewidzianą potrzebę intensywnego rozwoju i kilka innych pozytywnych rzeczy, ale ciągły szum, hałas i pierdoły stawiają przede mną ścianę frustracji, zniechęcenia i totalnego, absolutnego i epickiego wkurwu na sąsiednią ludzkość.
Niech mi ktoś tu zbuduje szklana ścianę, a zasłużę na tytuł pracownika roku, promis!

5 komentarze:

Mandarynka pisze...

Oui, opcja dyktafon w telefonie. Tylko nie wiem, czy Cię współlokator nie wyekspediuje na kanapę, że niby jakaś wariatka gada coś do siebie i spać mu nie daje.

Caerme pisze...

Już to widzę jak leży i umiera ze śmiechu, może lepiej nie :P

Mandarynka pisze...

oraz proszę pod tytułami tego typu dodawać suplement co autor(ka) miał na myśli, bo ja znowu nierozumię, a chciałabym, chciałaaa

The Burning Giraffe pisze...

Pamiętam, jak czytałam jedną z powieści Stephena Kinga "Stukostrachy" (The Tommyknockers). Tam jedna z bohaterek miała taką maszynę do pisania, która sama pracowała, bo odczytywała jej myśli. Od momentu przeczytania tej książki (a było to ho-ho-czasu temu) to jedno z moich największych marzeń - mieć taką maszynę :D

Caerme pisze...

Maszyna mogłaby rozpraszać, potrzeba czegoś co działałoby po ciuchu ;)

Prześlij komentarz