Wykonałam plan, a wykonanie planu świętowałam przez trzy dni. Nie uważam, żeby plan był wart aż takiej fiesty, ale z drugiej strony, każdy powód do radości i wznoszenia toastów jest dobry, więc gdy sprzyja towarzystwo, okoliczności (nie tylko przyrody), jest wola i ochota, należy korzystać, gdyż nigdy nie wiadomo, co się za chwilę pochrzani. Karpie jem, nieprawdaż.
Dobre to było, pozytywne, energetyczne i bardzo, bardzo kolorowe. Aromatyczne. Ciepłe jak płyta chodnikowa na Placu Zamkowym o drugiej w nocy. Trochę nieprzytomne, trochę smutne.
Trochę zalane, wódką i łzami.
Ale ciągle pozytywne i dobre.
Policzyliśmy lipcowe i sierpniowe weekendy. Oznaczyliśmy w kalendarzu kółeczkami te zaplanowane. Wolne zostały dwa. Dwa weekendy, żeby się wyspać, pomieszkać w domu, pomyć podłogi i okna, poleżeć na balkonie w południowym słońcu. Jakoś tego nie widzę, czuję, że będzie inaczej, jeszcze-trochę-bardziej, cokolwiek to znaczy i jakkolwiek się potoczy.
No chyba, że nastanie jesień. Na jesień nie mamy za bardzo opcji, ale nie panikujmy oraz nie wróżmy z czarnych kotów, pozytywne myślenie – oto co ma zapewnić sukces i szczęście jak twierdzi mało zaprzyjaźniony, ale całkiem blisko spokrewniony kołcz na twarzoksiążce. Wysyłając codziennie w przestrzeń wirtualną sentencję motywacyjną, przyprawia mnie na zmianę o nerwowy chichot i walenie hipotetycznym czołem w hipotetyczny blat biurka (hipotetyczne bo przez kilka najbliższych tygodni nie mogę mieć siniaków, więc uważam na siebie uważnie i dbam o stan powłok zewnętrznych) oraz zupełnie niehipotetyczny za to całkiem soczysty facepalm. Każdego jednego dnia.
Dziś było o zarabianiu z palcem w nosie dziesięciu kafli na miesiąc poprzez sprzedaż detaliczną wyrobów kosmetycznych w zakładzie pracy metodą bezwysiłkową, łatwą i przyjemną - niby nie było wprost, ale ja mam kąt oka i czytam między słowami.
To po jakiego grzyba ja tu studiuję, wykonuje mrówczą pracę i stresuję się wynikiem postępowania przed sądem administracyjnym, skoro mogę mieć dziesięć kafelków i ładnie pachnieć? I czemu mój ojciec pożycz kasę komuś, kto zarabia takie, całkiem niemałe, przyznajcie, pieniądze?
Pisanie bzdur na fejsie przybiera niekiedy dramatyczny wymiar.
Więc [nie zaczynaj zdania od więc, łachudro!] zamiast fejsa stworzyłam se biblię. Azjatycką.
Oświadczyłam, że dziś wykonuje czynności służbowe jedynie w wymiarze niezbędnym dla prawidłowego funkcjonowania komórki, przygotowałam zaprzyjaźnionej kobiecie bez ręki dwa aneksiki do umów, po czym odcięłam się od świata za pomocą słuchawek i odpłynęłam do Azji.
Nie ma mnie dla nikogo.
A w głowie roi się od kolorów sączących się ze zdjęć, przeczytanych nazw, rzeczy do koniecznego zapamiętania, tytułów, linków, map, tras podróży, kursów walut i podstawowych zwrotów w językach bardzo obcych. Nigdy nie przestane umierać z zachwytu nad ludźmi, którzy całe swoje życie potrafią zamienić w jedną wielką podróż, przestać tkwić w miejscu, wywrócić swoje życie do góry nogami/na lewą stronę i zacząć inaczej, z innej strony, studiować na SGHu, wyjechać, nauczyć się masażu tajskiego w świątyni i zacząć żyć zupełnie inaczej, zupełnie gdzie indziej, prowadzić zajęcia z angielskiego na prowincji dla tajskich maluchów i pomagać w hospicjum dla najbiedniejszych, nauczyć się rzeźbienia w owocach i z tego żyć. Tak żyć.
Jak to się robi, drogi Watsonie?
0 komentarze:
Prześlij komentarz