Okoliczna blogosfera umarła ze szczęścia z okazji tak pięknego lata tej wiosny.
Ochoczo dorzucam mój kamyczek do tego ogródka, bo tez umieram ze szczęścia, chodzę z głowa w chmurach i uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Podobno do twarzy mi w tym uśmiechu.
Także chodzę i zarażam oraz odżywam, gdyż temperatura, jaką aktualnie mamy na zewnątrz, jest dla mnie temperaturą optymalną i dopiero w takich warunkach mam pełne akumulatory (sekret się wydał, jestem laleczką na baterie słoneczne).
Olałam pranie, sprzątanie, prasowanie. Chałupa lekko zarasta, ale postanowiłam zupełnie ignorować ten stan rzeczy, posprząta się, gdy minie szał pogodowy.
A żeby nie patrzeć na ten lekki armagedon i koty zerkające na mnie spod łóżka, wychodzę, ewentualnie piekę ciasta dla uspokojenia wyrzutów sumienia związanych z nieumytym lustrem w łazience.
Skutkiem wychodzenia jest na przykład:
wspomniana wcześniej jazda na motorze – trzydzieści stopni, czarna skóra, dżinsy, balerinki (bardziej bezsensowne byłoby już tylko założenie różowych klapków z logiem krokodylka i czepka kąpielowego zamiast kasku. Oh well i tak to lubię).
zakupy (o mój borze, cóż za zakupy – dwa markowe, super, ekstra śpiworki, na każą pogodę i ewentualność w cenie barszczu ukraińskiego – zakup stulecia pszepaństwa i choćbym miała tynk ze ścian żreć, to nie pożałuję, plus polowany od dawna polar i plecak do odebrania dziś – mam nareszcie komplet surwiwalowy, może mnie nie być miesiącami, także gdybym znikła, to jestem w głuszy, w śpiworku leżę, z plecakiem pod głową i patrzę na liście).
ogniska (już dogasa blask... ogniska na Saskiej Kępie przy samej Trasie Łazienkowskiej są hmmm, osobliwe, ale gdyby ktoś miał ochotę, to znam miejscówę, dowożą tam także pizzę ;)
lotniska – miałam wielką ochotę dać się zafoliować i załadować do luku bagażowego samolotu odlatującego (pośrednio) w kierunku na Tajwan. No nie! Zazdrość mnie ogarniająca była z gatunku tych brzydkich i wrednych, poważnie.
A wszystko to z minimalną, naprawdę, bardzo minimalną opcją alkoholową, bo i po co skoro człowiek upija się samym powietrzem, zapachem, ciepłem, dźwiękiem.
Wszędzie dookoła te liście, ta zieleń soczysta, bose stopy i blade łydki. Mam znowu piegi, a wiatr targa mi włosy i prostuje nabyte zimą drobne zmarszczki.
Okna pootwierane, kwiaty wyłżą z wazonu, a kuchni przy stole stoi koło od roweru, jakoś tak zaskoczyło mnie z rana, mimo że stoi od wczoraj. Malownicze to koło, ale dobrze, żeby już zniknęło na miejsce, gdzie jego miejsce. Wisłę muszę odnaleźć i drogę przez pola, i las.
I wcale mi nie przeszkadza, że musiałam dziś iść do pracy.
Mam do opracowania strategie lotniczą do Azji (codzienny rytuał, przerywany jedynie na weekendy bezinternetowe), strategię włóczęgową na weekend (gdyby ktoś zechciał polecić jakiś uroczy, bezludny szlak, w miarę górski, turystyczny, dwudniowy, z opcją namiotowania w głuszy, to byłabym wdzięczna) i klika innych bardzo miłych zająć.
Klient odpoczywa nad wodą, grilluje kiełbachę, nabywa pierwszych w tym roku poparzeń słonecznych i jest szczęśliwy, a ja jestem szczęśliwa, że jest tam, a nie tu. Współczuję jedynie pracownikom urzędów skarbowych. Raz w roku li i jedynie, ale za to szczerze.
7 komentarze:
Okoliczna blogosfera była w Krakowie, skąd przywozi pozdrowienia od osoby wiadomej;)
Dzięks ;) O dziwno nikt nie został martwy, ani nawet ranny ;)
Caerme, gdybym nie wiedziała gdzie mieszkasz, nawet w którym kraju, to bym pomyślała po przeczytaniu tej notki, że chyba jednak w pobliżu :DDD
Pozdrawiam BB :D
@Zoś - jestem pewna że na miesiąc przed godziną zero zakraplają wam waleriankę potajemnie ;)
@B tak działają inspiracje ;)
JAKIE ZNOWU KOTY, czy Wy planujecie mnie zabić? Proszę w takim razie zorganizować wieczorek na balkonie, koty niosą śmierć przez uduszenie, ewentualnie śmierć przez urwanie filmu po połączeniu tabletek przeciwko kotom z dowolnym napojem alkoholowym.
Wcale się nie chwalę, ale we dniu wczorajszym męskie dłonie ukręciły łeb wszystkim kotom opisanego świata :D
pożycz dłoni!
Prześlij komentarz