sobota, 31 marca 2012

W marcu jak w garncu

Za moimi plecami rozgrywają się sceny apokaliptyczne, leje, wieje, ciemno jak o zmierzchu, w tym co spada z nieba dostrzegam elementy wystroju zimowego w postaci rozchlapciałych i bezsensownych płatków śniegu.
Jestem głodna, ale mam latte waniliową na tłustym mleku, na chwile pomoże oszukać żołądek. Mam też stertę książek, przewodników, laptopa, komórkę, marynarkę, torebkę, błyszczyk i czas, dużo czasu, bo zrobiłam sobie wolne od TejCholernejSzkoły i postanowiłam wykorzystać sobotni dzień na działania konstruktywne.
A czy ktoś zna lepszą definicję konstruktywności niż zakopanie się w książkach? Zwłaszcza w sobotę? Zwłaszcza w taką pogodę?
No właśnie.
Ja też nie.

Próbuję udawać, że nie pamiętam o jutrzejszej dacie.
To wieczorne zalanie się łzami na najbardziej smutnym filmie ever, miało kilka solidnych fundamentów, bo ja przecież zupełnie nie z tych co to na filmach beczą i nos wycierają w jakiś uprzejmie podsunięty mankiet (jedyny wyjątek to "Tańczący z wilkami", ale miałam wtedy jakieś dwanaście lat więc TO SIĘ NIE LICZY!). A wczoraj coś zagrało na tej dziwnej, nie dotykanej od dawna strunie (od dawna? od grudnia?). Popatrzyłam na zapuchniętą twarz w lustrze i pomyślałam, że twardzielem być dobrze, ale baba wypłakać swoje musi, bez względu na fazę księżyca, poziom hormonów czy ilość wypitego alkoholu, wystarczy przeraźliwe smutny film i odpowiednio zbliżająca się data.
Już za chwilę nie powiem - bo rok temu o tej porze - ze stalową obręczą zaciskaną na żołądku i gardle.
Jeszcze dwa machnięcia ogonem.

Dziwne to dzisiejsze dzisiaj i dziwna sama się sobie wydaję.
Więc zamiast skupiać się na dziwach, zastanówmy się kolegialnie - kupować przewodniki, biografie, książki objęte postanowieniem sądu o zakazie dystrybucji (!) czy podróżnicze (o wspinaniu mam tu taką pyszniutką na przykład)? - bo fundusz biblioteczny mamy ograniczony, sponsor nadal nie chce się objawić, a wyciąg z banku przypomina, że konto nie jest z gumy, co nieodmiennie oznacza, że należy podjąć ten najbardziej znienawidzony przeze mnie rodzaj decyzji. Ech.

WTEM! - słońce zaczyna zaglądać w ekran, telefon dzwonić, a świat znów rusza z miejsca ;)
Zatem Agent Piegus znika z blogosfery życząc wszystkim miłego dnia bez łupania w kościach.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

zakładam, że nie chodzi o "Mein Kampf", tylko tę o motylach... jeśli tak, to nie jest aż tak dobra, żeby było warto szukać :)

Caerme pisze...

Ha! To prawda, ale sama mi skubana wpadła w ręce, więc musiałam rozważyć czy nabyć legalnie towar nielegalny ;)
Wygrał jednak rozsądek i cena przewodników po Indochinach ;)

Anonimowy pisze...

I am actually thankful to the holder of this web site who
has shared this great paragraph at at this place.

Feel free to visit my weblog: kredyty bez bik legnica

Prześlij komentarz