poniedziałek, 12 marca 2012

Notka pozbawiona tytułu ze względu na nieznośny ciężar pierwszego dnia tygodnia

Przykra prawda wygląda tak, że mam zakwasy.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że oto mamy dzień dwunasty marca, czyli bez wątpienia końcówkę sezonu na sporty zimowe.
Wniosek jest zatem następujący – nie popisałam się w tym roku, oj nie, ani się specjalnie nie wyjeździłam, nie nabyłam masy mięśniowej w kończynach dolnych, nie poprawiłam techniki zjazdu, nic sobie nie uszkodziłam, ręki żadnej nie urwałam, nawet siniaczka jednego, nic co by można wnukom opowiadać, w ramach przestrzegania przed nadmierna brawurą i brakiem odpowiedzialności za życie i zdrowie. Nudy.
Ale jest również druga strona medalu, która występuję obecnie dumnie na mojej twarzy w postaci świeżego wysypu piegów.
Zasłonę milczenia spuszczę na to, że całą niedziele wyglądałam jak różowiutkie prosiątko, bo dziś już zmieniłam barwę na złotą oraz posiadam piegi, a piegi na moim nosie noszę dumnie i z upodobaniem.

Zaskakujące jak wiele może się wydarzyć w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
Zmiana lokalizacji z mazowieckiej na podhalańską należy do kanonu i na nikim nie robi już specjalnego wrażenia, ale już zmiana scenerii z leżaczka na szczycie stoku w Kasinie Wielkiej, na klub ze striptizem w okolicach krakowskiego rynku odbiega lekko od standardów.
No dobra, umówmy się, że odbiega bardziej niż lekko.
Tam mnie jeszcze nie było, ale jak się okazuję, są ludzie przy których na słowa zdecydowanie należy uważać, bo gotowi w każdej chwili spełnić obietnice i groźby tak, że mój refleks szachisty nie zdąży się zorientować, co jest grane i na co się zgadzam. Refleksowi nie pomaga także przyjmowana doustnie tequila w znacznych ilościach.
Na marginesie muszę poczynić uwagę godną zapamiętania – Karmela nie da się upić, gdy nie śpi dłużej niż dwadzieścia cztery godziny i jest wykończona po dniu na stoku. Nie da się powiadam i od dziś będę stosować taką metodę. Na kaca również działa. Lepiej niż najlepsze dwakace.
Wracając jednak do klubu ze striptizem, który to przybytek nawiedziliśmy ze względu na obecność zaprzyjaźnionego barmana, to oświadczam publicznie, że jestem zawiedziona. Jako fanka kobiecego piękna w ogóle, a w szczególe zgrabnych biustów byłam zaskoczona, że tańce na rurze i zrzucane fatałaszki nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nie robi także na mnie wrażenia, fakt, że mój osobisty mężczyzna, do którego roszczę sobie wszelkie prawa związkowe, ogląda te rozebrane biusty, popijając wódkę z wodą (!?), gdy w tym samym czasie moje ego szybuje radośnie pod stropem różowo oświetlonej piwnicy i za nic nie można go ściągnąć na ziemię.
Doprawdy zaskakujące oraz nie tak to sobie wyobrażałam.
Zdecydowanie bardziej wartymi mojej uwagi okazały się dyskusje o charakterze piętrowego zagmatwania, graniu do jednej bramki, rodzicielstwie i wychowywaniu dzieci z ciąży bardzo mnogiej. Idealne miejsce i czas nieprawdaż.

Niektóre noce powinny mieć prawo trwać dłużej, dotyczy to zwłaszcza wszelkich krakowskich nocy, a już na pewno takich, które skutkują irokezem na głowie. Na szczęście nie na mojej, bez obaw.
Znowu zastanawiam się, co jest takiego w tym mieście, że oddycham tam inaczej, inaczej się bawię, spotykam ludzi, z którymi nie chcę się rozstawać i którzy budzą we mnie ogromny szacunek. To już jest reguła.
W Krakowie odpoczywam. Po prostu i ciągle niezmiennie chcę tam wracać.

Także po to żeby odbyć drogę powrotną do domu, tą z nigdy niedokończonymi rozmowami i mężczyzną drzemiącym spokojnie na siedzeniu obok, z pedałem gazu pod stopą, o którego możliwościach się wie, ale nie wykorzystuje, żeby nie psuć harmonii, żeby odwlec moment powrotu, nacieszyć się sennością niedzielnego popołudnia i sama drogą.

Czasami wydaje mi się, że jestem dziwaczna w tej swojej miłości do dróg. Przybiera ona co najmniej niespotykane rozmiary, ciągle mi mało i ciągle chcę jeszcze, a tabliczka informująca o administracyjnych granicach Miasta Stołecznego Warszawy jest mi wyjątkowo obrzydliwa.
Panie doktorze czy to się leczy?


New 30 Day Song Challenge
Day 27 – Favourite song with a person's name in title

10 komentarze:

Mandarynka pisze...

imnietamniebyło!!! znowu mi to robisz!!! cierpię!!!

Kot Pik pisze...

Się nie leczy i nawet nie powinno.
Gdzie ten klub ze striptizem? Wybiorę się przy najbliższym pobycie w okolicach - znaczy w ten lub następny weekend ;)

Anonimowy pisze...

oo! ja też kiedyś byłam w jednym barze ze striptizem w KRK, ale dość prędko uciekłam, bo byłam jedyną kobietą 'na widowni' i klimat był zbyt gęsty jak na mój gust.

ech, lubię, jak ktoś miłe rzeczy o moim zadymionym grajdołku pisze :)

Caerme pisze...

@Mańka - nie jęcz kobieto, Kraków nigdzie się nie wybiera! ;)

@kot - ja nie wiem, wysadzili ze taksówki, wprowadzili w bramę, a potem do piwnicy - mówi Ci to coś?:P

@Porta - tam gdzie byłam jest o tyle fajnie, że to panowie są zaczepiani przez panie nieubrane, panie ubrane mają święty spokój, nawet jeżeli wyglądają jak milion dolarów.

Mandarynka pisze...

no co, przedwiośnie jest. i tak cierpię stosunkowo skrycie.

Bohaterpozytywny pisze...

Rozumiem, że występ a'la Demi Moore to to nie był? :)
A co do innego miejsca niż się żyje, zawsze mamy wtedy inne - wakacyjne - nastawienie i przez to spotykają nas inne rzeczy i inni ludzie - bo im na to pozwalamy. Od kiedy lata temu dostrzegłam, że poza Polską podoba mi się to, co w Polsce mnie drażni, to i tu nauczyłam się funkcjonować podobnie - bardziej pozytywnie :) I nie ma znaczenia czy w miejscu zamieszkania czy w innym mieście.

Caerme pisze...

Wszyscy mnie o to pytają ;) - no nie był, czego bardzo żałuje ;)

No to chyba właśnie dlatego ludzie lubią podróże, c'nie? I ja zdaję sobie doskonale z tego sprawę, ale Kraków to dla mnie jednak jeszcze co innego.

Kot Pik pisze...

W bramę, do piwnicy i to gdzieś koło rynku, tak? No, to już trochę więcej informacji ;P

zyczliwy pisze...

Pomoge wam bo widze ze macie problem :)
Tomasza, obok lizarda, na tylach kina ARS. Pytac o M. ;)

Caerme pisze...

O nie! Ktoś mnie śledził!

Prześlij komentarz