Piątkowy zawał pozostawił po sobie kolejną zmarszczkę i ogromny wyłom w obronie immunologicznej. Wściekam się. Wściekam się wściekle, bo akurat potrzebuję dobrego zdrowia i pełni władz umysłowych, a niestety nie mogę myśleć, gdy z nosa mi kapie, mam nieustającą świadomość istnienia opłucnej, a migdałki widzę w lustrze, gdy tylko uchylę usta.
Jak rasowy lew walczyłam o piątkową konferencję, marudziłam, jęczałam, wydeptywałam ścieżki w różnych kierunkach, motywowałam, używałam siły argumentu i argumentu siły, marnowałam makulaturę, a teraz, gdy cel osiąga kształt realny, mam watę zamiast mózgu i jest mi ogólnie wszystko jedno.
Marzę o pysznym jedzonku, cieplutkim szlafroczku i najświętszym spokoju, i żeby już nikt nic ode mnie nie chciał, i żebym mogła sobie być tak, jak lubię, głaszcząc czule myśl o Isaacu z Angoli. Mimo malarii i muchy Tse-Tse wywołującej śpiączkę, ignorując ceny noclegowe w Luandzie i sens zapieprzania rowerem po czarnym kontynencie, zwłaszcza w rejonach, w których równe drogi występują w ilościach śladowych.
Ruchu mi trzeba. Powietrza. Okoliczności przyrody. Może niekoniecznie od razu afrykańskich ale błąkanie się po całym Mazowszu nie załatwia jednak sprawy. Spowszedniało mi to. Już nie muszę liczyć skrzyżowań ani notować w pamięci znaków szczególnych jak to drzewiej bywało, gdy wyprawa autem w większe miasto poprzedzona była całym planem skrzętnie zanotowanym w podręcznej pamięci operacyjnej. Na nowo przyzwyczajam się do mojej Warszawy. Lubimy się bardzo.
Ruchu mi trzeba mówię. Tak straszliwe, że padłam na kolana przed szefem ulubionym, błagając, żeby plany wobec mnie przeniósł w inną, bardziej korzystną dla wszystkich zainteresowanych, czasoprzestrzeń.
Ludzki pan, ubolał nad stanem zdrowia pracownika, wyraził powątpiewanie czy aby na pewno pomysł jest dobry ale nie okazał się głuchy na przestrogi, że jeżeli nie wydalę energii w warunkach sportowych i otwartej przestrzeni zacznę sprawiać kłopoty wychowawcze. Błogosławieństwa swego udzielił. Ludzki pan!
Dzięki temu zaniecham może dalekosiężnych i międzykontynentalnych kombinacji, przynajmniej na chwilę.
Nie wiem o co chodzi z ACTA. Nie wiem. Naprawdę nie wiem i zupełnie nie chcę wiedzieć, co nie przeszkadza mi być na nie. Mamy regulacje dotyczące praw autorskich? Mamy. Nie widzę potrzeby wprowadzania kolejnych. Mnożeniu paragrafów mówię stanowcze i zdecydowane nie.
Tak więc.
Nie dla ACTA, tak dla WINA.
Jak mawia fejsbóg.
Shalom.
New 30 Day Song Challenge
Day 14. First song you ever bought. Nie kupuję songów, ani online ani singli. Nie, bo nie, bo niebo. Dlatego Creed. W nawiązaniu do ostatnich wydarzeń.
Dramatycznie słaby ten klip.
0 komentarze:
Prześlij komentarz