wtorek, 16 sierpnia 2011

Winter is coming

Wspominałam już, że w obecnym stanie psycho-fizycznym nie znoszę długich weekendów? Wspominałam. Jednakowoż muszę przyznać, że tym razem miałam okazję ucieszyć się z wolnego, a wszystko dzięki szanownym czytelnikom oraz jednostce obdarowującej, która rozumiejąc skalę dziury budżetowej, zaopatrzyła mnie we własny, opatrzony dedykacją egzemplarz „Gry o tron” (jednostce obdarowującej z tego miejsca serdecznie dziękujemy i polecamy się uwadze w przyszłości;).
Lektura jest z gatunku tych, które nienawidzę najbardziej na świecie za to, że w ogóle mają śmiałość się kończyć i pozbawiać mnie dalszych przyjemności. Cały weekend spędziłam na rotacyjnym przemieszczaniu się pomiędzy ogrodem, balkonem, miejscem przy drewnianym stole w kuchni, wanną i własnym łóżkiem. Wszystko z książką przed nosem i w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości. Kocham lektury, które wciągają tak, że bez wahania poświęcam im dwa dni z życia. Zdecydowanie „Gra o tron” jest tego warta.

Rzadko zdarza mi się pisać o książkach, od tego są tysiące blogów na których możecie znaleźć sensowne recenzje prawie wszystkiego co pojawia się w Empikach ale w tym wypadku muszę koniecznie zrobić wyjątek. Tu uwaga – będą drobne spoilery!

Bo jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem.

Pierwsza rzecz drodzy państwo to świat. Od czasów mojego romansu z trylogią tolkienowską (a było to naprawdę wiele tomów najróżniejszej fantastyki temu) nie udało mi się trafić na powieść w której pojawiłby się tak rozległy, spójny, sensowny ale przede wszystkim wciągający jak bagno świat. Stworzony na wzór średniowiecznej Europy ma charakter i klimat typowo fantastyczny, mimo że w pierwszej części magii i bajkowych stworzeń jest jak na lekarstwo, a w zasadzie pojawiają się jedynie jako legendy i podania funkcjonujące w tamtejszej kulturze, przy czym wątek Nocnej Straży i Muru wskazuje na to, że są one ciągle żywe i przyjdzie moment w którym bohaterowie zmierzą się z ciemnymi mocami ale to pewnie w kolejnych tomach. Pierwsza część to zdecydowanie low-fantasy, więc spokojnie mogą się za nią zabrać nawet mniej niż umiarkowani fani smoków, magii i starożytnych artefaktów.

Druga rzecz – bohaterowie. Przez pierwsze sto stron kompletnie gubiłam się w gąszczu postaci i genealogii jednak nie ilość ma tu znaczenie, a jakość. Jeżeli spodziewałam się sztandarowych i sztampowych bohaterów fantastycznych, podziału na złych i dobrych, to autor zrobił mi niesamowicie miłą niespodziankę. Postacie są prawdziwe, wiarygodne i bardzo dobrze poprowadzone. Przyznam, że były momenty, kiedy chciałam rzucać książkę psom na pożarcie zirytowana bezgraniczną ich głupotą, bywały też momenty, kiedy przecierałam oczy ze zdumienia bo niespodziewanie błazen okazał się mądrzejszy od mędrca, a dzieciak dzielniejszy od dorosłego. Bohaterowie są ogromnie ludzcy, można ich kochać, można nienawidzić, można mieć wątpliwości co do ich intencji ale nie można ich nie rozumieć. Wszystko ma sens, każda decyzja wydaje się zrozumiała i pasująca do psychologicznego portretu człowieka, który uwikłany w ogromnie silne stosunki rodzinne, wasalne, społeczne i polityczne musi postępować tak jak się od niego wymaga, co niejednokrotnie prowadzi do eskalacji napięcia i emocji. Prawdziwa gra o tron, w której namiętność władzy, cynizm, polityka, przebiegłość mieszają się z szlachetnością, miłością i poświęceniem.
Muszę przyznać, że jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem, choć autor nie ustrzegł się przed dziwna naiwnością. Scena w której pijany i uzbrojony Viserys wpada na ucztę, w obecności Drogo i pięciu tysięcy jego poddanych celuje czubkiem miecza w brzuch swojej ciężarnej siostry z zamiarem wydłubania potomka Drogo z jej łona, a ani mąż ani poddani przez długą chwilę nie reagują, sprawiła, że witki mi opadły do samej ziemi i miałam ochotę palnąć wielkiego khala w pysk, co by zaczął zachowywać się jak facet. Podobnie w przypadku wszystkich rozmów pomiędzy siostrami – Lysą i Catelyn, jedna zachowuje się jak kompletna wariatka, a druga nie ma nawet odrobiny odwagi żeby z nią dyskutować, mimo że od decyzji, które zapadną może zależeć nie tylko los dziecka ale też całego królestwa. O królu Robercie, którego miałam ochotę zaszlachtować jako tłuściutkiego wieprzyka nie wspominam, gdyż nóż mi się w kieszeni otwiera na myśl o tej postaci. Dwa ostatnie przykłady to oczywiście nie naiwność autora, a zamierzone zabiegi ale wspominam o nich, żeby pokazać jak bardzo lektura działa na emocje.
Jest jedna rzecz, która zirytowałam mnie w powieści szczególnie, a mianowicie wyjątkowa obfitość postaci małoletnich. Co drugi bohater ma lat dziewięć, trzynaści, albo szesnaście i pomijając fakt, że jako wysoko urodzeni potomkowie sławnych rodów są nad wyraz rozsądni i dojrzali to dorosły czytelnik, dla którego moim zdaniem przeznaczona jest powieść, może być zirytowany dąsami, nastoletnimi humorami i ciągłymi uwagami na temat wieku. Jak dla mnie trochę za dużo w tym wszystkim Harrego Pottera.

Jednak to tylko moje lekkie czepialstwo, tak naprawdę od dawna żadna książka z kręgu fantasy nie sprawiła mi tyle przyjemności. Na pewno nie jest to wybitne dzieło literackie ale w swoim gatunku z pewnością epickie i nieporównywalne z innymi. Bardzo niewiele jest sytuacji przewidywalnych, schematycznych i z kanonu, Martin kończy jeden wątek tylko po to żeby akcja mogła się odwrócić o 180 stopni i ponownie wciągnąć w wir zdarzeń, przy czym każdy rozdział to perspektywa innego bohatera co bardzo fajnie urozmaica narrację. Bywają oczywiście momenty, w których fabuła się dłuży i rozwleka (powieść ma 800 stron, więc nieustanne trzymanie w napięciu mogłoby czytelnika przyprawić o zadyszkę) ale jest tu wszystko, co najbardziej lubię: soczyste, barwne postacie, dobrze zbudowany świat, rozgrywki polityczne, historie rodów, wielkie bitwy, problemy społeczne, dylematy moralne, miłość, nienawiść, intrygi no i to co tygryski lubią najbardziej – fantastyczne opisy walk bronią białą. Do tego brak zadęcia filozoficznego, moralizatorstwa i przesadnego mistycyzmu, co sprawia, że powieść bardziej przypomina kronikę niż balladę na cześć wielkich wojowników.

A to dopiero pierwszy tom, na rynku jest ich jeszcze siedem, a autor, który chyba nie wie kiedy przestać, szykuje jeszcze dwa tomy, które mają zamknąć serię (niestety, jak ktoś gdzieś celnie zauważył, robi to w tempie ślimaka wspinającego się na Mount Everest, zatem wielu fanów boi się, że któraś z zainteresowanych stron nie doczeka końca). Nawet nie zamierzam się łudzić, że wszystkie części będą trzymały poziom, obawiam się jeszcze większego przegadania i przesadnego rozwlekania historii ale niestety, zdążyłam pokochać bohaterów, wciągnąć się w walki o żelazny tron i koniecznie muszę wiedzieć co będzie dalej.
Dziura budżetowa dziurą niech sobie pozostanie ale na zbliżający się weekend muszę mieć kolejną część.

Natomiast na dysku czeka już serial, ściągnięty i gotowy do oglądania. Boję się, że mi się nie spodoba, że popsuje moje wyobrażenie o bohaterach, że ukradnie klimat. Po ekranizacji Sapkowskiego i Goodkinda mam prawo się obawiać, prawda? Powieść jest epicka, jaki będzie serial okaże się, gdy znajdę w sobie odwagę albo ochłonę z pierwszego wrażenia po powieści. A tymczasem pędzę do księgarni po tom drugi ;) To zdecydowanie najlepszy sposób na uspokojenie wszelkich nerwów.

4 komentarze:

Mandarynka pisze...

serial RZONDZI. nie czytałam oryginału, ale jako serialomaniaczka powiem, że nie masz się czego obawiać ;)

kot pik pisze...

A ja dziś odwiedziłem EMPIK (nie mylić z M. P. WiK) w złotych tarasach i obdarowałem sam siebie (w tym miejscu składam oficjalne podziękowania jednostce obdarowującej, czyli sobie ;P ) kolekcjonerską edycją dwóch płyt DVD (kolekcjonerska pewnie dlatego, że obie płyty razem zafoliowane) z koncertami mojego hejwiboga, czyli R. J. Dio - Holy Diver Live i Evil or Divine ;)
I dziś oddam się pochłanianiu tychże płyt ;)

Jednocześnie uprzejmie informuję, że jeżeli pojawią się tu osoby chętne do poznania lub zgłębiania twórczości tegoż pana, służę swoją wiedzą i radą, a pierwszej osobie, która się do mnie zgłosi (na mail, żeby nie było za prosto ;P) przekażę w formie materiałów dydaktycznych taki sam zestaw (o ile jeszcze będzie dostępny) bądź zbliżony, jeśli tegoż już nie będzie ;)

Znajcie moje dobre serce ;))

kot pik pisze...

Nastąpiła nieoczekiwana zmiana planów.
Nie oddam się dziś, bo nie odtwarzają się płyty na komputerze, a aktualnie nie dysponuję działającym stacjonarnym sprzętem DVD.

grrrrr....

kot pik pisze...

No i proszę - już jest zwycięzca ;)
Termin i sposób przekazania pomocy edukacyjnych zostanie ustalony ;)

Prześlij komentarz