sobota, 20 sierpnia 2011

Thunderstorm

Od poniedziałku czułam, że coś wisi nad głową. Budziłam się co rano wściekła jak osa, z rządzą krwi wymalowaną wielkimi literami na marsowym obliczu i tylko przejazd w stylu rajdowym na trasie dom-praca pomagał skanalizować emocje zastępując je wiatrem we włosach i muzyką dźwięczącą do spółki z pędem powietrza. Do końca dnia byłam już grzeczna i poukładana. Bo ja w ogóle jestem grzeczna, uprzejma, bezkonfliktowa i pomocna. Nie znoszę dziwnych sytuacji międzyludzkich, fochów, gierek, niedomówień i generalnie lubię, gdy ludzie wokół są mili i uśmiechnięci.
Ale wszystko do czasu.
Mając aparycję i posturę szesnastolatki w każdym nowym miejscu pracy muszę w pierwszej kolejności przekonać wszystkich, że mózg mam jak najbardziej dojrzały i kompetentny. Generalnie udaje się to dość szybko. Okres buforowy to dwa, trzy tygodnie ale jeżeli po tym okresie ktoś zaczyna traktować mnie protekcjonalnie, włącza mi się wewnętrzna lampka ostrzegawcza. Miga sobie cichutko, a ja grzecznie daję do zrozumienia, że taki stosunek do mojej niewielkiej osoby jest zdecydowanie nie na miejscu i że tolerować nie zamierzam. Jeżeli subtelne znaki nie działają następuje POWAŻNA ROZMOWA.
Poważną rozmowę przeprowadziłam w zeszłym miesiącu i zdawać by się mogło, że wszystko wróciło na swoje tory. Ale nie, historia miała mieć ciąg dalszy i niestety dla drugiej, zainteresowanej strony zdarzyła się nie dość, że przy świadkach to jeszcze w okresie dziwnej nadaktywności testosteronu w moim krwioobiegu.
Niezwykle rzadko zdarza się żebym wykorzystywała moje głęboko ukryte supermoce ale gdy już się zdarza to zainteresowani mają do czynienia z eksplozją małej bomby wodorowej. Krótko mówiąc zjechałam jak burą sukę, usadziłam na miejscu i przybiłam zardzewiałym gwoździem do krzesła. A potem jak gdyby nigdy nic wyszłam na papierosa, dając świadkom czas na przegadanie sytuacji.
Nikt kto na co dzień jest wyszczekany i pyskaty nie zrobi takiego wrażenia jak mała, spokojna dziewczyna zamieniająca się w diabła tasmańskiego i w ułamku sekundy stawiająca wszystkich na baczność.
W zespole atmosfera oczyściła się w jednej chwili, mnie za to czeka tydzień wielkiego focha i dąsów, a także rzucanych mi zza monitora morderczych spojrzeń. Szkoda, że nie wszystko da się załatwić kulturalnie i w cztery oczy. Szkoda, że czasami tylko argument siły ma zastosowanie. Nie lubię, satysfakcja jest krótkotrwała, a całe zdarzenie na długo pozostawia niesmak, że nie dało się inaczej.

Za to wczorajsza aura dostarczyła nam atrakcji w postaci wieczoru w blasku świec. O powodzi w obejściu już nawet nie będę wspominać, czekam tylko na moment kiedy MyLovingFather zakupi złote rybki do stawu, bo zaczynamy rozumieć że akwen zadomowił się na dobre. Fajnie, w zimę będzie lodowisko.

Z psychą wygrywam pięć do siedmiu i jest to wynik zaskakujący nawet dla mnie samej. Zawał nastąpił dopiero dziś i to też nie bez powodu. Coś drgnęło. I nie jest to li i jedynie wewnętrzny dygot.

2 komentarze:

kot pik pisze...

Wieczór w blasku świec, to znaczy, że prąd Ci padł czy jakiś zbłąkany w burzy wędrowiec zawitał do Twoich drzwi i skradł Ci jeśli nie serce, to przynajmniej żarówki? ;)

Ech, znam temat poważnych rozmów ;) Sam zazwyczaj jestem mały i cichy ;) I mało kto spodziewa się, że potrafię huknąć ;) Ale jak już mi się to zdarzy, to mam wtedy niemałą frajdę, jak patrzę na miny ludzi ;)))

Caerme pisze...

Za wszystko inne zapłacisz kartą mastercard, to bez wątpienia ;)

Prund mi odcięli, na prawie 20h. Traumatyczne przeżycie ;)

Prześlij komentarz