Z okna w firmie mam bezpośredni widok na całkowicie żółciutkie drzewo, a jestem pewna, że jeszcze tydzień temu było w prawidłowym kolorze. To znaczy, że to już jesień? Shit!
Popijam pyszną, czarną, gorącą i niemożliwie słodką kawę, słucham TokFM dzięki uprzejmości systemu Android (nadal nie mam słuchawek, więc słucham Żakowskiego i Lisa* poprzez kabelki za 1 zł + vat + koszty przesyłki [moje biedne kosteczki i błony]), zbieram szczękę z posadzki po przeczytaniu nagłówka na stronie głównej onetu pt.Kot Jarosława Kaczyńskiego walczy o życie! I tak zupełnie przy okazji przyjmowania tych wszystkich ważkich informacji zastanawiam się nad moim własnym tu pisaniem.
Piszę bo lubię. Pomijając jakość tego pisania, mam czasami najzwyklejszą na świecie potrzebę przestukania na klawiaturę rzeczy, które mają jakieś znaczenie, dzieją się, o których chcę pamiętać. Jakby tak popytać znajomych to pewnie większość ma gdzieś zachomikowany pamiętniczek, kalendarzyk, zeszycik w którym wylewał swoje bóle i strachy, radości i miłości. Dobrze spojrzeć na siebie z perspektywy czasu, kręcąc z niedowierzaniem głową i mrucząc pod nosem łooo matko jaka ja głupia byłam i jak dobrze, że już taka głupiutka nie jestem.
Nie tworzę rzeczywistości na potrzeby bloga, piszę o tym co mi się plącze pod sklepieniem.
Z problemów pt. świat mnie nie rozumie wyrosłam w wieku lat czternastu. Pamiętam koleżanki z klasy które wycinały z Bravo plakaty Kelly Family i piszczały na dźwięk piosenki Angel, gdy ja w tym samym czasie zajeżdżałam do całkowitej utraty dźwięku kasetę Kultu i czekałam z utęsknieniem na pierwszy wielki koncert w moim życiu, doszłam wtedy do cudownie inteligentnego wniosku, że ludzie są różni, niektórzy z nich dziwni i w związku z tym nie należy oczekiwać przesadnego rozumienia siebie nawzajem. Przyjęłam do wiadomości, zastosowałam w praktyce i od tamtego czasu mam samych dobrych znajomych, zaczynając od pana w ortalionach z BMW, przez koleżanki w różu i fanki dyskotek, po autora sztuki współczesnej i księdza niekatolickiego (a także wielu katolickich). Dziecko kwiat love&peace!
Ale jednak jakiś niepokój wzbudziło we mnie zaskoczenie faktem, że jestem niestabilna emocjonalnie. No przecież niestabilność wynika z każdego posta, musi wynikać do cholery bo jeżeli nie to kompletnie nie powinnam nic pisać, porzucić blogowanie i zająć się czymś pożytecznym jak np. oczyszczaniem rowów melioracyjnych przed nadchodzącą jesienią bo bez solidnego tygodnia upałów, we wrześniu wszyscy spłyniemy wraz z nurtem Wisły i Odry do Morza Bałtyckiego i dalej na północ.
Postanowiłam skupić się na tym że jest ok, pobawić w wishful thinking ale przecież rzeczywistość jest taka, że jestem najlepszym przykładem kłębka nerwów i totalnej rozpierduchy wewnętrznej. Na to nakłada się jeszcze wstyd przed odkrywaniem miękkiego brzuszka oraz totalna awersja do opowiadania czegokolwiek na temat bo rozmiar porażki i bezsensu mnie zabija!
I tak oto mamy obraz niespójnej, schizofrenicznej osobowości o skłonnościach do alkoholizmu i innych nałogów. Całkiem prawidłowy chyba ;)
Zatem w ramach przyzwoitej blogowej szczerości oraz w związku z oficjalnym dniem pracoholika oświadczam, że nie życzę sobie żadnych długich, słonecznych weekendów, poproszę sześciodniowy tydzień pracy w pakiecie z nadgodzinami i lepszą wypłatą bo w przeciwnym razie będę w domu dostawać szału i przysysać się do butelki wina z Biedronki.
A tobie Borze Wszechlistny dzięki za biblioteki, dobrych znajomych, którzy mają wtyki w Empikach i czytują przyzwoitą literaturę fantastyczną, za moją pomarańczową kartę kredytową, za wytwory winniczek, za suszone pomidory, Marllboro zielone, kwiatki czekające w kancelarii (ok za kwiatki to dziękujemy komu innemu ;) i za moją pracę biurową też ci bardzo dziękuję bo bez powyższych już dawno bym zwariowała. Amen.
*Dyskusja o tym w jakim stopniu Lepper był burakiem i że wcale nie w AŻ TAKIM powaliła mnie na kolana, kocham nasze polskie tabu zmarłego o którym się mówi dobrze albo wcale w wykonaniu niektórych komentatorów.
3 komentarze:
Leppera znałem osobiście, nie politycznie tylko prywatnie. I nie bawiąc się w żadne taba mogę powiedzieć, że faktycznie nie był skończonym burakiem. Jego buractwo polityczne było maską, którą zakładał przed kamerą. Prywatnie nie był żadnym super facetem, ale burakiem nie nazwałbym go ;)
To tak słowem wstępu:)
Było coś kiedyś o sznureczkach do muzyki.
;) http://www.youtube.com/watch?v=N0-5HvXvyi4
A jeszcze pees - KULTU zacząłem słuchać, kiedy miałem 12 lat i jeszcze mi nie przeszło ;P
Bo Kult jest uniwersalny i dziwnie wiecznie na czasie, też nie mogę uwolnić się od tej miłości. zdecydowanie czas na jakiś koncert w Stodole ;)
Prześlij komentarz