piątek, 13 maja 2011

Biedny, chudy pies

Ciśnie mi się na usta stare dobre porzekadło. To o nieszczęściach. Tyle, że jakoś ani pary, ani trójki nie spełniają wymogów, więc ogłaszam, że nieszczęścia, szanowni państwo, chodzą stadami i pasą się na moim trawniku. Pomijając ostatnie wydarzenia drogowe (a chciałabym w tym miejscu zaznaczyć, że właścicielką uprawnień do kierowania pojazdem mechanicznym jestem od niespełna dziesięciu lat i od tamtego czasu nigdy w życiu nie zdarzyło mi się najmniejsze nawet nieszczęście... ), a także wszelkie zaburzenia w funkcjonowaniu mojego najcenniejszego organu, nieszczęścia wyłażą z każdego kąta.

Pies mi zachorował!
Do tego stopnia, że przedwczoraj wylądował na prowizorycznym OIOMie, w prowizorycznej klinice, w obrzydliwym mieście powiatowym. To stworzenie od urodzenia ma pod górkę. Wyrwane przez nas prawie siłą z podrzędnej reproduktorni szczeniaków o której swojego czasu było dość głośno w programach ogólnopolskich, w stanie zaawansowanej choroby skóry, wychudzone, z zaropiałymi oczkami, malusieńkie nieszczęście, które mimo wszystko miało siłę z zaciekawieniem oglądać świat przez szybę samochodu. Jest z nami od czterech lat i od tego czasu nie ma półrocza bez wizyty u weterynarza.
No ale nigdy nie było tak żeby w grę wchodziły stoły operacyjne, anestezjologia i wycinanie organów wewnętrznych, co najwyżej tabletki jakieś, kroplówki i strzykawki... ohh good. A ja mam hopla na punkcie moich zwierzaków, zresztą nie tylko moich ale generalnie wszystkiego co żyje i ma nóżki, skrzydełka, ogonki i inne akcesoria. I gdy dzieje się krzywda takiemu bezbronnemu stworzeniu to odczuwam to osobiście i dotkliwie.
Umówmy się, że to moja słaba strona. Bardzo słaba.

Na pozostałe nieszczęścia spuszczę grubą zasłonę milczenia.
Może wynikają one z zaburzeń funkcji mózgowych, a może to taki czas ale raczej nie będę się skupiać.
Nadal ukrywam się przed światem, który jest w moich oczach zły i niedobry. Staram się możliwie nie stwarzać zagrożenia dla niczyjego zdrowia i życia. Za kierownicę się nie pcham, w pracy wszystko sprawdzam pięć trylionów razy, gdyż chwilowo zupełnie nie ufam własnym działaniom, w domu zabunkrowałam się w łóżku ewentualnie na balkonie i wszystko czym się zajmuje to książki.
Książki są dobre na wszystko.

Zainstalowałam sobie również wewnętrznego firewall'a. Odcięłam wszelkie możliwe bodźce łącznie ze słuchaniem muzyki. Funkcjonować, nie myśleć - powtarzam sobie nieustannie i o dziwo nawet działa.

A gdybym zechciała być w końcu ze sobą zupełnie szczera to okazałoby się że wcale nie jestem taka krucha i delikatna, mogę sobie wariować do woli, krzyczeć, płakać i wściekać się na cały świat ale to zupełnie nie dotyka mojego rdzenia. W każdej chwili potrafię stanąć obok, spojrzeć na siebie obiektywnie i pozwolić sobie, bądź nie, na żałobę. Właśnie przestałam sobie pozwalać na rozmyślanie, za jakiś czas przestanę pozwalać sobie na tęsknotę i w ten oto sposób higienicznie powrócę do równowagi. Taki jest plan.


Wewnętrzny szyderca podpowiada, że mogę sobie pomarzyć, że będzie to takie proste ale póki co dostał knebel w paszcze i ma siedzieć cicho.

0 komentarze:

Prześlij komentarz